czwartek, 13 marca 2014

IW: Bezsilność.

Chyba  pierwszy raz...

Al: Cukiernia na rogu.

Pierwsze, wiosenne promienie słońca były przechwytywane przez poranną rosę uwięzioną w pajęczynach. Tworzyło to iskrzącą się sieć świateł. Wiatr obijał się o jeszcze gołe gałęzie, ale wiadomo było, że liście zaczną pączkować już za niedługo.
W powietrzu unosił się lekki aromat pozytywnego nastawienia i świeżo wypieczonego chleba. Ulicą przejechała ciężarówka i zatrzymała się przed cukiernią. Mężczyzna w białym fartuchu wyszedł z niej i zaczął przenosić skrzynki pełne pieczywa do budynku.
Mała dziewczynka zatrzymała się przed szybą i pokazała coś kobiecie, która szła tuż za nią. Wyglądała na starszą siostrę dziewczynki. Uśmiechnęła się i obie weszły do cukierni.
Przystojny mężczyzna szedł chodnikiem, potrącił staruszkę, ale nie zdążył przeprosić. Obrócił się za nią, ale ona zniknęła w przejściu. Wzruszył ramionami.
Przed cukiernią zatrzymało się pospolicie srebrny samochód, wyskoczyła z niego młoda dziewczyna. Prawie wpadła na mężczyznę, który wracał z pustym koszykiem do swojej ciężarówki. Wrzucił koszyk na siedzenie i odjechał.
Młody mężczyzna rozejrzał się i pomachał kobiecie siedzącej w aucie. Wskazała na zegarek i na drzwi piekarni, z których właśnie wyleciała dziewczyna trzymająca tekturowe kubki w dłoniach. Tuż za nią wyszła mała dziewczynka, radośnie dzierżąc w rączce kolorowe ciasto. Owocowe galaretki. Jej opiekunka szła za nią, przypominając jej by uważała.
Srebrny samochód odjechał a mężczyzna wzruszył ramionami i również wszedł do cukierni. Kobieta odwróciła się za nim, ale drzwi właśnie się zamknęły. Poprawiła kaptur dziewczynce, która pochłonięta była entuzjastycznym jedzeniem galaretki. 


IW: Bezsilność.

Leżała na tapczanie, głowę miała spuszczoną do dołu. Włosy układały się na falami na kolorowym dywanie. Zielonkawymi oczami wpatrywała się w okrutnie biały sufit. Psuty, zupełnie jak jej myśli. Bo nie myślała w tej chwili o niczym. Widziała przed sobą tylko ten cholerny sufit, tylko tą okropną biel. I nie mogła nic wymyślić. Czuła jak krew spływa w kierunku jej czoła, ale nic z tym nie robiła. Leżała. Jeszcze przed chwilą rozmyślała o wydarzeniach, które ostatnio ją złapały, uwięziły w swych sidłach. Była wobec nich bezsilna, była zła bo nie mogła mieć kontroli nad czymś, co nie podlega. Nie docierały do niej tłumaczenia, że u wszystkich odbywa się to identycznie. Miała w poważaniu to jak inni radzą sobie z takimi rzeczami, ona chciała mieć nad tym kontrolę, ale jej nie miała. To ją dobijało, więziło jeszcze bardziej. Niemal dusiło. Czuła jak coś zaciska się na jej płucach, miażdżąc je boleśnie. Próba wzięcia głębszego wdechu wiązała się z okropnym kłuciem, jakby ktoś wbijał jej grube igły w żebra. Mimo to nie zaprzestała tych prób. Po pewnym czasie przyzwyczaiła się do tego uczucia, przekonała samą siebie, że jest to nawet przyjemne. Skoro nie mogła nic poradzić na to co działo się w jej głowie… Postanowiła, że będzie się w niej działo nic. Tak jak w tej chwili. Pustka, biały sufit. Skupiła się na odczuwaniu otoczenia, które w tej chwili było zupełnie zastałe. Jak jej myśli. Cała przestrzeń tworzyła kulę, ciąg zależności. Taki istotny w całym cyklu życia, a często taki bezsensowny i mało produktywny. Zaś to co najmocniej przeszkadzało – niekontrolowany. Mogłoby się zdawać, że osoba leżąca na tapczanie jest maniakiem, pośrednio stanowiło to prawdę. Bo w tej chwili nic nie miało znaczenia, nawet chęć kontrolowania swojego życia. Cała uwaga przeniosła się na ciało, które z każdą sekundę stawało się coraz cięższe. Tak jakby od bezczynnego leżenia przybierało na masie i zaraz miało zapaść się w materac, a później złamać łóżko na pół. Było na tyle ciężkie, że nie było szans by je teraz podnieść. Nawet małego palca, nawet on ważył całe tony. Oczy, do tej pory utkwione w suficie przesunęły się w bok, za nimi chciała podążyć cała głowa, ale nie dała rady. Gdzieś w środku, zdaje się, że w żołądku, zaczął rodzić się bunt. Dawał o sobie znać powoli, bez pośpiechu, bo gdzieś mogłoby mu się śpieszyć? Rozpoczął swój protest od cichego pomruku. Kilkakrotnie powtórzył swoje żądanie, z coraz większą siłą przy każdym razie, bo został zignorowany. Oczy zakryły powieki, które przegrały walkę z grawitacją i ogólną ciężkością reszty ciała. Nie chciały odstawać od reszty. Świat stał się ciemny. W tej czerni rozbłysły jaśniejsze plamy, które tworzyły jakiś kształt, którego z pewnością nikt nie byłby w stanie rozpoznać. Rozpościerały się na całej powierzchni otchłani, migotały i znikały. Znów panowała ciemność. Powieki podniosły się nieznacznie i w czerń wkroczyły jasne plamy, rozpłynęły się jak atrament na wodzie. Kolejna próba, powieki uniosły się do góry i opadły na dół. W palcach pojawiło się odrętwienie, które przy próbie poruszenia zamieniło się w ból. Protest przeciw aktywności. I nagły skurcz w łydce. Całe ciało momentalnie zebrało w sobie całe siły i podniosło się, w głowie zawirowało światło i ciemność, zlewając się w jedną masę. Dłonie złapały za nogę, ramiona objęły kolana, głowa dotknęła czołem tapczanu. Włosy znów opadły falami na całą powierzchnię, tym razem ukrywając pod sobą osobę. Z ust wyrwało się ciche przekleństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz