piątek, 29 listopada 2013

WA: W kręgu samotnego królestwa.

 Tak w między czasie. Jednak fajnie się opierać na utworach. Miłego.
 Niewykluczone, że są błędy...
Kocham ten utwór.


WA3: W kręgu samotnego królestwa.

Rozpostarłeś szeroko swoje skrzydła. Czujesz się panem tego królestwa. Niebo należy tylko i wyłącznie do ciebie. Nikt nie może ci go odebrać, ani zająć. Budzisz  postrach swym zakrzywionym dziobem, zaostrzonymi pazurami. Twój wzrok nie przeoczy niczego, nawet najmniejszego wroga. Gdzie są Twoi przyjaciele? Nikogo tu nie masz. Wszyscy się zbytnio boją, nie zbliżają się do ciebie. Ty również tego nie robisz. Zbyt dumny i pewny siebie. Traktujesz resztę z góry, w końcu całe niebo należy tylko do ciebie, nie masz zamiaru się z nimi dzielić. Kiedyś ktoś tutaj był, dorównał Ci potęgą, potrafił zmusić cię do posłuszeństwa, ale zniknął. Nie przejmowałeś się tym długo, taka kolej rzeczy. Oni pojawią się i zapadają pod ziemie... Przyjmujesz taki bieg zdarzeń, akceptujesz wszystkie fakty. Tylko natura nad tobą góruje. Wiesz, że tak jest. Ona ma władze nad każdym, więc potulnie się jej pod porządkujesz. Tylko jej, nie masz wyjścia.
Składasz skrzydła i nurkujesz w dół. Ostry wiatr wieje prosto w ciebie, ale nawet nad tym masz kontrolę. Nie władasz pływania ani ich kierunkami, ale wiesz jak wykorzystać swoje ciało, żeby wiatr cię nie zatrzymał. Sprawiasz, że mocne porywy smagają Twoje ciało, płyną wzdłuż niego. Zanurzasz się w nich, okrywają każdy skrawek twoich piór. Oni powiedzieliby, że są okrutnie mroźne, tobie sprawiają rozkosz, rozpalają twoje serce.
Rozkładasz skrzydła i wachlujesz nimi kilka razy, przytulasz wiatr do siebie. Zanurzasz swoje szpony w lodowatej wodzie. Zamykasz ostry uścisk, który przecina łuski łososia. Już jest twój. Podrywasz się znów do góry, wraz z mim. On rozpaczliwie próbuje złapać powietrze, wyrwać się spod szponów. Wszystko na zawsze należy do ciebie. To twoje królestwo.



Biegniesz, przedzierasz się między chaszczami. Młode gałązki smagają cię po pysku. Nie zwracasz na to uwagi, musisz biec, choć sam nie wiesz dlaczego. Coś w głębi ciebie krzyczy, że tak trzeba. Wokół odzywają się dzikie i obce głosy. Nie gonią cię, nie miałyby  ku temu powodu. Wrogowie są ci obcy, nigdy nie przysporzyłeś sobie żadnego. Jaki byłby w tym cel. Jesteś zadziorny, hardy, ale omijasz innych. Przemykasz między ich cieniami, przedostajesz się niepostrzeżenie. Nikt nie może tego zrozumieć. Urodziłeś się w stadzie, potomek alfy, miałeś być taki jak on. Przewodzący, najsilniejszy. Nigdy się nie zdarzyło by ktoś opuścił watahę, musiałeś być pierwszy? W niektóry wzbudziło to dużo zadowolenia, o jednego do pokonania mniej. Twoi rodzice byli załamani, przyniosłeś im hańbę, więc się ciebie wyrzekli. Już nie możesz tam wrócić. Straciłeś całe swoje dziedzictwo, swoją tożsamość. Przyszedł czas byś zbudował nową, ale teraz biegniesz.
Deszcz zacina swoi torem, prosto w twoje oczy. Sierść nasiąka wodą i staje się coraz cięższa. Ile już tak biegniesz? W powietrzu unosi się para od twojego częstszego oddechu. Odczuwasz ból, mięśnie buntuję się , żądają odpoczynku, ale ich nie słuchasz. One motywują cię, żeby biec dalej. I ten głos, który rośnie gdzieś w tobie. Nie masz pojęcia co to jest, ale masz pewność, że powinieneś go wysłuchać. Bo po co innego kazałby ci biec? W tym pędzie czujesz wolność. Do tej pory myślałeś, że jest nią co innego. Teraz jesteś pewny, że to ona. Przenika całe twoje ciało. Od czubka nosa po koniuszek ogona. Narasta to w tobie, szepcze gdzieś za tobą. Odwracasz się na chwilę i skręcasz. Tam należy biec.
Wypadasz na polanę. Jest pusta, nikogo tu nie ma. Czyżby to było twoje miejsce? Ten głos, który w tobie narastał przez cały ten czas, wydobywa się z twojej gardzieli. Obwieszczasz światu go w postaci przeciągłego wycia , odnajdujesz w tym przyjemność. Robiłeś to wiele razy ze swoim stadem, ale przedtem nie widziałeś sensu, nie odczuwałeś tej rozkoszy. Wbijasz pazury w rozmokłą ziemię, odchylasz pysk do tyłu. Jasne światło księżyca i deszcze lecący ci prosto w oczy oślepiają całkowicie. Nie przejmujesz się tym. Ofiarowujesz światu swój głos, wewnętrzny ton.



Musiałeś biec. Czułeś ich zapach za sobą, słyszałeś ich krzyki. W powietrzu unosił się jeszcze aromat prochu kuli, której cudem uniknąłeś. Byłeś nieostrożny, zakradłeś się tam nie zaważając na czas. Coś cię podkusiło, by zrobić to teraz, choć wiedziałeś, że lepiej poczekać. Zawsze byłeś zbyt impulsywny i porywczy. Wyzwania i poczucie zagrożenia przemawiały przez ciebie od urodzenia. Znasz podstawowe zasady i reguły, ale się do nich nie stosujesz. Zaryzykowałeś wszystkim, bo życie to jedyne co posiadasz. Nikt nie będzie po tobie płakał, a ludzie się ucieszą Tylko ty mógłbyś żałować swojej śmierci. Tyle razy się o nią ocierałeś, że zgubiłeś rachubę i poczucie. To pchnęło cie do tego czynu.
W pysku czujesz metaliczny posmak krwi, która uroczyła ci cały pysk.Ostrymi zębami trzymasz zdobycz. Ona już dawno nie żyje, a ty możesz podzielić jej los. Ludzie nadal biegną. Mają dość twojej samowolki, tego, że niszczysz ich pracę. 
Któryś z nich naładował swoją broń. Zaraz wystrzeli, musisz szybko gdzieś się ukryć. To ciężkie na takim pustkowiu, ale wiesz co zrobić. Praktykowałeś to już setki razy. Jeszcze tylko chwilka. Dubeltówka wystrzela, pocisk smaga cie po udzie. Nie zatrzymujesz się, to jeszcze nie koniec. Czujesz jak ciepła krew zaczyna sączyć się ze świeżej ranny, to nowe znamiona bojowe. 
Wskakujesz w niskie zawalisko. Jesteś mniejszy niż ludzie, oni się tu nie zmieszczą. Znasz te tunele, wydostaniesz się w odpowiednim miejscu. Nie zatrzymujesz się. Biegniesz dalej, na wszelki wypadek.
 Niuchasz czy teren czysty. Wypuszczasz królika z paszczy. Zaczynasz lizać swoje udo. Smak króliczego osocza i twojej krwi wraz z pisakiem mieszają się na języku. Czujesz się wykończony, ale zadowolony. Kładziesz łapę na różowej sierści zwierzątka i zasypiasz. Czy było warto tak ryzykować?



Spałaś wygodnie, gdy usłyszałaś ich głosy. Znów zbliżali się do twojego terytorium. Widziałaś ich, uzbrojony po zęby. Czego znów szukali na twoich ziemiach? Skryłaś się w wysokiej trawie. Nie powinnaś się ich bać. Twój gatunek to odważne i egoistyczne stworzenia. Co prawda leniwe, ale odwagi wam nie brakuje, a Ty? Zawsze się kryjesz, unikasz wszystkiego i wszystkich. Byle trzask wzbudza a w tobie strach. Sama swoją czarną sierścią i żółtymi oczami rodzisz w innych trwogę, ale i tak nie lubisz, gdy ktoś jest w pobliżu. Zwłaszcza ludzie z tymi swoimi zabawkami. Krzyczą, biegają za sobą i robią wiele hałasu. Później w powietrzu unosi się ten okropny zapach, którego nie znosisz.
Ktoś spojrzał w twoim kierunku, powoli i spokojnie się wycofujesz. Opanowujesz swój strach. Wiesz, że fałszywy, za szybki krok może się źle skończyć. Ile razy wykorzystywałaś to zdobywając swoje ofiary?
Wycofujesz się, przemykasz w trawie miedzy drzewami, które gną się pod ciężarem małpiatek. Kiedy to się skończy? Ludzie wreszcie wyniosą?
Podbiegasz do jeziora, wdrapujesz się na zwalony pień i tam się usadawiasz. Znów odzyskujesz spokój, zasypiasz



Siedziałaś z podkulonymi nogami, brodę opierałaś na kolanach, które tuliłaś ramionami. Znalazłaś sobie miejsce w cieniu, tak, że było widać tylko twoje srebrzyste oczy, ale miałaś je przymknięte. Nasłuchiwałaś. Za niedługo powinni się zjawić. Jedyni na świecie, którzy zasługiwali na twoje zaufanie. Ich nie musiałaś się bać. To byli twoi ludzie. Myślami ściągałaś ich do siebie. Pragnęłaś zobaczyć ich twarze.
Wkroczyłeś do przyciemnionego pomieszczenia zadowolony z siebie. To był naprawdę udany dzień, osiągnąłeś to co chciałeś. Postawiono ci wyzwanie, a ty zwyciężyłeś. Miałeś powód by czuć się wygranym,  choć jesteś głupcem. Noga nieco cię boli, ale nie zawracasz na nią uwagi. Czymże ona jest w porównaniu z uczuciem potęgi. Usiadłeś w cieniu. Czułeś jej obecność, ale wolałeś poczekać na resztę. Ona była jedyną osobą, przy której twój temperament się wyciszał.
Czułaś się wykończona. Ten dzień, pełen doznań, wyczerpał całą energię. Cieszyłaś się, że chyli się on ku końcowy. Mimo to do pomieszczenia wchodzisz śmiałym krokiem, nikt nie zauważy, że tak cię to zmęczyło. W środku tli się milion emocji, które wciąż do ciebie szepczą. Chcesz chwycić coś w dłoń i wyrazić je wszystkie. Wiesz, że to nie możliwe, być może nawet niepotrzebne, ale pragniesz to zrobić. Rozglądasz się dookoła. Wiesz, że oni tu są. Czujesz ich obecność. Siadasz na sowim ulubionym miejscy, czekasz wraz z nimi na ostatniego z was. Dziś będzie was czworo.
Wkraczasz do środka z uniesioną głową. Za tobą do pomieszczenia przedostaje się ciepły powiew. Czekają na ciebie, a ty pozwalasz im czuwać. Oni tego pragną, dlatego zawsze zjawiasz się ostatnia. Pewna siebie i władcza. Uśmiechasz się szeroko, jak zwykle znajdujesz powód do radości. Zrzucasz swoją bluzę na ziemie. Wyciągasz dłoń przed siebie, w jej stronę. Znasz ich, wiesz czego łakną ich dusze, słyszysz ich myśli. Któż inny mógłby tego dokonać? Czekasz, aż ona wyłoni się z cienia. Mogłaby zająć twoje miejsce, ale zbyt się boi. Nie rozumiesz, ale akceptujesz jej strach, odczuwasz go wraz z nią, dlatego zawsze jesteś delikatna. Reszta nie potrafi namówić jej do wyjścia. Tylko ty. W końcu wyłania się z mroku. Srebrzyste oczy. Za chwilę pozostała dwójka zjawia się koło was.
Jesteście uśmiechnięci. Na co dzień nikt nie ma do was wstępu, nikt się nie zbliża, bądź to wy się odsuwacie. Tutaj stanowicie jedność. Nawet jeśli tak różni, rozumiecie się nawzajem,. Czekacie na siebie. Każdy jest sam i jesteście wspólnie. Posiadacie siebie. Oni szepczą wam do uszu, tylko wy Ich słyszycie. Macie przewagę nad innymi. 
Siadacie skupieni w półmroku nad wypalającą się świecą. Opowiadacie o swoich doświadczeniach, choć obyłoby się bez słów.



Wasza samotność ma początek i koniec nad gasnącym płomienie świeczki. Wokół was orzeźwiające powietrze, szepczący wiatr, mocno bijące serce i leniwy sen strachu.
Każda samotność gdzieś się kończy.

czwartek, 21 listopada 2013

IW: Żółta książka.

I niech się Wam przypadkiem coś nie wydaje... I miłego czytania. Opowiadanie głównie z dziś :3 
Ale 3 opowiadania z Wyzwania jeszcze nie mam i nie wiem jak się za nie zabrać...

IW: Żółta książka.



Czasami tak bywa, że powoduje nami coś inszego niż to co zazwyczaj. Pojawił się motyw, który wcześniej nie miał miejsca, dlaczego byłoby go nie wykorzystać? Trzeba podnosić to co się napatoczy pod nogi, inaczej istnieje ryzyko, że wkrótce się o to potkniemy. Nie znoszę się potykać, to żenujące i często bolesne, choć znam ludzi, którym zdarza się to dość często i nie narzekają. Niestety nie podzielam ich dziwnego upodobania. A szkoda, może wtedy nie pakowałabym się w tyle sytuacji. Czy nie łatwiej byłoby się potknąć?

Mój wzrok przyciągnął szczegół. Element, który mógłby się pojawić u każdego, ale tylko z tym całościowym zestawieniem był dość ciekawy, by wybić się z reszty tłumu. To spojrzenie, które nie było utkwione z żadnym miejscu.
Siedziałam rozłożona wygodnie na krześle, z nogami bezczelnie opartymi o grzejnik. Cóż mogło mnie interesować, że komuś to przeszkadza? Mi było dobrze w takim stanie. Myślałam o swoim życiu, o jego braku, o tym, jak wielu rzeczy nie lubię. Nie znoszę myśleć o tym, że nie lubię ludzi. I właśnie w takim momencie, kiedy rozdrażnienie na świat i samą siebie we mnie rosło dostrzegłam ten szczegół. 
Istnieje szansa, że gdybym zauważyła go w innej chwili wcale by nie przyciągnął mojej uwagi, ale na tym polega zrządzenie albo przeznaczenie losu. Nie rozwodzę się nad konkretnymi powodami, nie jestem jakąś maszyną z dokładnymi wytycznymi.
Opuściłam nogi na podłogę, wstałam momentalnie i wyszłam - całkiem zła, ale nie do końca.

Czułam jej dłoń na swojej skórze. Nie spodziewałam się tego. Spokojnie musnęła mnie zimnymi palcami po ciepłym kręgosłupie. Spojrzałam na nią zdziwiona, choć nie chciałam dać tego po sobie poznać. Przecież to takie naturalne, przynajmniej powinno być. Wciąż te nadinterpretacje, rodzące się pytanie "dlaczego to zrobiła?". Po prostu, każdy tak robi. Bo cóż innego mogłaby mieć na celu? Nie, nie - nie mogę już ze sobą wytrzymać. Chciałabym w końcu zdecydować się na coś, ale nie potrafię. To takie okrutne...
Splotłam swoje palce z jej. Mała namiastka kłamstwa, że cokolwiek mogłaby z tego się narodzić. Oczywiście, że mówię o przyjaźni, a  o czymże by innym? O co mnie podejrzewają? Mam inne plany niż ten jeden.
Gdybym wyhodowała jeszcze trochę ego i wytresowała je pod siebie, mogłabym żądać  tego i owego. Coś jednak we mnie krzyczy, że nie mam do prawda. Nieważne. Manipulatorzy.
Prócz ust. Łaknę jej uczuć, nie do mnie, do świata. Chcę wiedzieć o czym myśli i co czuje w sekundzie, gdy wysiada z autobusu, kiedy je kanapkę, pisze do niego. Co właściwie chodzi jej po głowie, gdy patrzy się daleko w przestrzeń? Nic o niej nie wiem. A pragnę właśnie tego – wiedzy. Wiedza to władza, wiedza to upojenie i  fascynacja sama w sobie. Niczego więcej nie potrzebuje. Otwartości i szczerości. Udaje.
Czuję jej ciało na swoich plecach. Mogłabym zgodzić się na usta sunące po mojej szyi, na ręce zdejmujące koszulkę. Albo słowa.
Przerzucam drugą nogę przez jej kolana i już siedzę do niej przodem. Jesteśmy w potrzasku, żadnej drogi ucieczki, nie takiej, która nie wyrządziłaby nikomu krzywdy. Spoglądam jej w oczy, ona chyba tego nie lubi. Nawet w takiej chwili muszę się droczyć! Nachylam się do jej twarzy, jestem tuż, jedna sekunda i nic ponad to.
Wpijam się w jej usta, tak nieosiągalne dla mnie. Robię do delikatnie, bo taki jest mój styl bycia. Ulotny i nie do spostrzeżenia. Nie będzie po tym śladu, nikt nie udowodni mojego czynu. Nawet, gdy zaczepiam jej wargę ząbkami. Po tym też nie będzie śladu.  Rozpuszczam jej włosy, uwielbiam je. Ściągam jej koszulkę, nie wiem po co, instynkt. Spoglądam chwilę na jędrne piersi, gdzieś głęboko budzi się mój wstyd, ale jeszcze chwile zajmie mu dotarcie do głowy. Moje usta lądują na jej szyi, obojczyku. Ściągam ją z krzesełka i rzucam na łóżko. Tak się panoszyć, młoda panno? Przyciąga mnie do siebie, dała mi chwilę dominacji, ale to chyba koniec. Do głowy dochodzi wstyd, krzyczy! Tylko czy już nie za późno? Ja nie zostawię śladu, nikt nie udowodni mi mojego czynu. Tylko jej myśli, gdzieś tam będzie wzmianka o mojej obecności.
Obce szczęście?

Środek nocy. Nic nie słyszę. Żadnego oddechu, czy to w ogóle możliwe? Powinnam spanikować, zamiast tego po cichu wymykam się spod koca i sprawdzam co tam w świecie. Nadal jej nie słyszę, ale postać zarysowuje się ciemniej w zupełnej otchłani.  Wracam na miejsce i zasypiam niespokojna.
Poranek.  Jest na wyciągnięcie mojej ręki. Mogłabym przylgnąć do jej pleców i zasnąć na resztę tej wczesnej pory. Podnoszę dłoń i ją opuszczam. Zbytnio się lękam, że mogłabym ją obudzić. Nie chciałabym tego.  Zamykam mocno oczy.
Znów poranek, ile razy jeszcze go doświadczę? Leży odwrócona do mnie. Oddycha! Widzę to, nareszcie słyszę, choć ledwo ledwo. Ślicznie wygląda śpiąc. Mam ochotę się nad nią nachylić i pocałować. Nikt by się nie dowiedział. Wiedziałabym tylko ja i martwe przedmioty będące tego świadkami, one raczej nikomu nie zdradziłyby tej tajemnicy. Nachylam się w jej stronę i znów panikuję. Co jeśli się obudzi? Wymykam się z pokoju, na chwilę.
Nie spała? Mam wrażenie, że coś się zmieniło w ciągu tych kilku minut, może to tylko paranoja? Nakrywam się kocem, który już ostygł z mojego ciepła. Ponownie opatulam nim ramiona. Jest taki miękki. Jak jej ciało. Gdybym mogła zagłębić się jak w nim. Czuje jej zapach, czułam go całą noc i nadal mogę odróżnić go od mojego.  Zasypiam.
Patrzy na mnie, czuję jej wzrok na sobie. Jeszcze chwilę, trwam w tym odczuciu. Nie daję po sobie poznać. Niech myśli, że śpię. To upojne wrażenie, że w całym pokoju tylko ja przykuwam jej uwagę. Nawet jeśli to zwykłe kłamstwo podsunięte mi przez umysł, w tej chwili uwielbiam go za tą iluzję.
Otwieram oczy, nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiecham się, radośnie i otwarcie, bo ten widok cieszy. Manipulacja. Nadal świeci niskie słońce, przez zasłonięte żaluzje ciężko stwierdzić jaka jest pogoda. Mam wrażenie, że cudowna. Ona wygląda na niepewną, jakby chciała bym zniknęła. Mam ochotę ją pocałować i zniknąć. Dlaczego akurat w chwilach tego upojenia pojawiają się one jak kłody? Jakiż cel w tym wszystkim skoro niema w tym nic z wolności? Tak nie wygląda oswobodzenie, a ona ciągle udaje. Przymykam oczy, morzy mnie sen, choć czuję się fantastycznie. Trzeba było wziąć te krople do oczu.
Mam takie pragnienie, żeby to ona mnie pocałowała. Nie chcę robić tego pierwsza, ale gdyby ona to zrobiła, czułabym się uwolniona od tego poczucia. Wtedy nie wszystko byłoby moją winą. Nie znoszę odpowiedzialności. Dziecinne igraszki, zabawa w klocki. Wszystko zależy od wyboru oczek i koloru, czy uda mi się zbudować w miarę ładny garaż na własne odczucia? Jestem dzieckiem, które czasami bywa poważne. Jestem człowiekiem poważnym, który bywa niesamowicie dziecinny. Jestem rozkojarzona, wystraszona i pewna siebie, skupiona.
Nie łaknę jej tylko i wyłącznie dla siebie.
W końcu nachyla się nade mną i całuje. O dziwo wcale mnie to nie szokuje, nie zadowala. Jej akt jest brutalny, agresywny. W obawie przed moim zniknięciem czy rozleceniem się jak porcelana rzucana na podłogę, jej czyn jest duszący. Nie wiem co mam zrobić. Nie mogę odpowiedzieć, nie daje mi ku temu sposobności. Nie mogę zaprotestować, czyż nie tego chciałam? Nie jestem  w stanie oddać się tej „przyjemności”…
Kręci mnie jej niedostępność, nieosiągalność? Nie sądzę, przecież…
Otwieram oczy, niemal przerażona wewnętrznie. Na mojej twarzy maluje się spokój zaspanej osoby. Dusza, która roztrzęsiona pragnie się wtulić w jej spokojne objęcia, zostaje w środku. Uśmiecham się niepewnie, wszystko jest w porządku . Ale czy na pewno? Spoglądam na jej w połowie ukryty zarys ust. Mój wzrok koncentruje się na linii kości policzkowych i spojrzeniu, które przede mną ucieka.
Co się stanie, gdy już to zdobędę?

Jak cel miała mówiąc te słowa? Wypowiadające je niemal wprost w moje usta? Zatem to moja wina. Głupota myśli i nadziei, czy też niezbyt rozsądnych pragnień form niższych.
Powinnam być czyta. Wierna i posłuszna, martwić się obcym szczęściem. Być sprawiedliwa wobec nieznanej mi postaci. Jaki mój udział w tym, by ona nie czuła się winna? Myśleć o tym, że wstyd zagości między naszymi dłońmi, gdy będzie już po wszystkim. Zatem moja wina. 
Słowa są przeogromnym narzędziem dziecinnej manipulacji, uczą nas tego od pierwszych chwil kiedy zaczynamy pojmować kto jest kim. Czy mną manipuluje? A może to ja jestem manipulatorem. Plątanina słów i sygnałów na pozór sprzecznych zgubiła mnie w tym wszystkim. Naprawdę muszę się tym przejmować?  Obcym szczęściem, nieswoim sumieniem? Pośrednio to także moje poczucie winy. 
Wypowiedziane czy nie, to słowa, a będą czyny?
Spoglądałam jej w oczy, kiedy rzuciła tę jakże prostą uwagę na temat tego ubioru. Najnormalniejszy żart, a w mojej głowie takie cuda. Dość, za dużo tych błędnych wyobrażeń.
Objęłam ją na pożegnanie, ale nie byłam w stanie tak po prostu odejść. Moja zimna dłoń wkradła się pod jej sweter. Mówiła prawdę. Pod palcami poczułam jej ciepłą skórę. Wzdrygnęła się lekko. Z zimna? A może od niechcianego dotyku? Niczym przestraszony łoskotem kot odsunęłam się od niej. Uśmiechnęłam niepewnie i pożegnał naprędce, po czym odeszłam.
Poczucie winy mogłoby być w tym wypadku czymś nie do zniesienie, choć nie należałoby do mnie. Obchodzi mnie cudze szczęście… Manipuluje mną, a równocześnie jestem manipulatorem. Wszystko w normie.

Jakiż był sens iść drugi raz na ten sam film, który średnio wzbudzał ekscytację? Nie było, ale jak mus to mus, co poradzisz. Podobno miał mieć dodatkowe elementy. Usiadłam, na którymś z siedzeń i czytałam książkę. 
Obok mnie siedziała dziewczyna, J-metal, o czarnych włosach. Nie zwracałyśmy na siebie uwagi.
Film się zaczął, był dość dziwny. Rozpoczęty jakby od kulis teatralnych. „My też chcemy wiedzieć jak to zostało zrobione” – padło z głośników. 
Dostrzegłam ją po lewej stronie, położyłam książkę i usiadłam za nią. Koło mnie były obydwa miejsca wolne. Ona też mnie zauważyła. Spytała czy może koło mnie usiąść. Nie miałam pojęcia, dlaczego miałabym się nie zgodzić? Tylko, że jej pytanie było zbędne. 
„Teraz jesteś moja” – i usiadła mi na kolanach. Na ekranie widnieli ludzie leżący jak sardynki. O czym to było, co to był za film? Nie mogłam się tym zainteresować, bo pocałowała mnie w usta (nie było to tak agresywne jak ostatnio), a ja odruchowo oddałam pocałunek. Objęłam ją w pasie. Wkroczyła językiem na mój teren, już pewniej, jakby forsowała  nieznaną przeszkodę. Przygryzłam jej wargę, nawyk. Oddałyśmy się obustronnej wymianie śliny, choć nadal czułam jej dominację nad sobą.  
Ktoś koło nas przeszedł. Ekran się rozświetlił, obraz stał się jaśniejszy. Niemal wszystko było widać. Ona oderwała się ode mnie, chyba speszona. Jakaś dziewczyna chciała usiąść na moim starym miejscu. Zeszła z moich kolan a ja wstałam. Podeszłam po moją żółtą książkę (niesamowicie rzucała się w oczy). 
Film się zmienił? Zaczęła lecieć jakaś japońska piosenka, znałam ją. J-metal wstała i zaczęła ją śpiewać. Zauważyłam ją odchodzącą, znikającą za ekranem, zdążyłam tylko odchylić się tak, by sprawdzić, w którą stronę skręciła. Wyglądało jak konspira, bo rozglądała się, by sprawdzić czy nikt za nią nie idzie. 
Mimowolnie zanuciłam melodię pod nosem i zbiegłam po schodach. Ochroniarz nieco mnie przerażał, ale schyliłam się i przebiegłam wzdłuż ekranu, nie chciałam nikomu przeszkadzać. Choć i tak panował rozgardiasz. Jakaś roześmiała parka wyszła zza ekranu. Poszłam w prawo, jej śladem. 
Gdybym tylko wiedziała o co chodzi… Jaki w tym wszystkim cel?