Al: Śpiący Kocurek.
Mały kocurek bawił się cekinami, które odbijały światło wpadające przez okno. Wbijał małe pazurki w materiał bluzki, przebijając go i zaczepiając o skórę, która znajdowała się tuż pod nim. Szarpał lekko do góry próbując uwolnić łapkę, jednocześnie pragnął zdobyć te mieniące się elementy ubioru. Dziewczyna, która leżała na dużej, granatowej poduszce zdawała się w ogóle nie zauważać zabawy zwierzątka. Co prawda czuła jak pazury niszczył jej skórę, ale ignorowała ten szczypiący, delikatny ból i pozwalała kocurkowi na dalsze poczynania. Na początku przyglądała się jak pupilek bawi się czarnymi cekinami, ale dość szybko ją to znudziło. Pewnie nie poddałaby się tak szybko, gdyby nie fakt, że poprzednie dwie godziny spędziła na obserwowaniu snu tego malucha. Tym razem pozwoliła mu egzystować w spokoju. Wzięła książkę i rozłożona wygodnie zaczęła czytać. Nie mogła skupić się na zdaniach, jej myśli cały czas uciekały w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili zrezygnowała z tej udręki i zamknęła tom. Położyła go obok siebie, a wzrok utkwiła w połowie zasłoniętym oknie. Światło zdawało się falować na brudnej szybie. Później wpadało w sidła kanciastej kuli i rozpraszało się na małe, kolorowe kreski. Spadały one na parapet, najbliższą ścianę i czarne cekiny. Dziewczyna uwielbiała obserwować rozproszenie światła. Czasami wyobrażała sobie, że jest takim promieniem, który wpada w pułapkę szkła i aby się uwolnić rozszczepia się na miliony mniejszych części. O ileż życie stałoby się prostsze, gdyby potrafiła dokonać czegoś takiego! Ale była tylko zwykłą dziewczyną, która nie potrafiła nawet skupić się na czytaniu, więc ileż jej brakuje, żeby stać się wiązką światła!
Mały kocurek bawił się cekinami, które odbijały światło wpadające przez okno. Wbijał małe pazurki w materiał bluzki, przebijając go i zaczepiając o skórę, która znajdowała się tuż pod nim. Szarpał lekko do góry próbując uwolnić łapkę, jednocześnie pragnął zdobyć te mieniące się elementy ubioru. Dziewczyna, która leżała na dużej, granatowej poduszce zdawała się w ogóle nie zauważać zabawy zwierzątka. Co prawda czuła jak pazury niszczył jej skórę, ale ignorowała ten szczypiący, delikatny ból i pozwalała kocurkowi na dalsze poczynania. Na początku przyglądała się jak pupilek bawi się czarnymi cekinami, ale dość szybko ją to znudziło. Pewnie nie poddałaby się tak szybko, gdyby nie fakt, że poprzednie dwie godziny spędziła na obserwowaniu snu tego malucha. Tym razem pozwoliła mu egzystować w spokoju. Wzięła książkę i rozłożona wygodnie zaczęła czytać. Nie mogła skupić się na zdaniach, jej myśli cały czas uciekały w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili zrezygnowała z tej udręki i zamknęła tom. Położyła go obok siebie, a wzrok utkwiła w połowie zasłoniętym oknie. Światło zdawało się falować na brudnej szybie. Później wpadało w sidła kanciastej kuli i rozpraszało się na małe, kolorowe kreski. Spadały one na parapet, najbliższą ścianę i czarne cekiny. Dziewczyna uwielbiała obserwować rozproszenie światła. Czasami wyobrażała sobie, że jest takim promieniem, który wpada w pułapkę szkła i aby się uwolnić rozszczepia się na miliony mniejszych części. O ileż życie stałoby się prostsze, gdyby potrafiła dokonać czegoś takiego! Ale była tylko zwykłą dziewczyną, która nie potrafiła nawet skupić się na czytaniu, więc ileż jej brakuje, żeby stać się wiązką światła!
Kocurek wbił pazurki z bluzę i szarpnął nimi mocniej w bok. Dziewczyna
skrzywiła się lekko, od razu poczuła jak w jej skórze tworzy się przestrzeń.
Poczuła szczypanie i piekące ciepło w miejscu, w którym zwierzątko wbiło swoje
pazurki. Zastanawiała się czy przypadkiem nie było to na tyle silne
szarpnięcie, że zaczęła krwawić, ale szybko porzuciła przejmowanie się tą
kwestią. Nawet gdyby tak się stało, podrapania nie są poważną rzecz, krew
szybko zasycha na szramie i tyle jej jest. Nie wymagało to nawet spojrzenia,
więc dziewczyna nawet się nie podniosła. Poczochrała tylko kotka między uszami,
żeby się trochę uspokoił, obawiała się, że w tym tempie z jej bluzki zostaną
tylko strzępy materiału. Może to nie była jej ulubiona część garderoby, ale też
nie zamierzał się jej tak szybko pozbywać.
Tuż przed szybą przeleciał jakiś ptak. Dziewczyna nie mogła jednoznacznie
stwierdzić, wiedziała tylko, że nie był to gołąb. Stwierdziła to z dużą ulgą,
ponieważ nie znosiła tych ptaków, które zawsze siadały jej na parapecie, a ona
wtedy musiała je odstraszać. Uważała ten gatunek za szkodniki, które wyłudzają
od miękkich ludzi jedzenie. Sama nigdy nie rzuciła im nawet okruszka. Gdy była
młodsza, zbudowała w przedszkolu karmnik, stanowił on jej chlubę. Zamieściła
mały domek tuż obok okna i codziennie sypała tam jakieś ziarna. Lubiła
obserwować jak zlatują się maleńkie ptaszki, które brały najwięcej ile mogły i
szybko odlatywały. Robiły zupełnie jak ludzie, zachłannie troskają się o swoją
„własność”, co najmniej jakby ktoś czaił się za rogiem tylko po to, aby im ją
odebrać. Jak się później okazały, małe ptaki miały sporo racji w swoich
czynach, bo do karmnika zaczęły zlatywać się gołębie, jakby mało dostawały
jedzenia od przechodniów i staruszek. Jako że dziewczyna nie mogła się ich
pozbyć, postanowiła zdjąć cały karmnik. Zapewne ze stratą dla małych ptaszków,
ale nie mogła nic na to poradzić. Nie zamierzała dokarmiać gołębi, które zawsze
siadały na antenach i zaburzały transmisję. Być może było to bezwzględne, ale
miała wtedy tylko kilka lat i naprawdę nie było nic ważniejszego niż obejrzenie
swojej ulubionej bajki. A jak miała ją obejrzeć skoro gołębie zaburzały
transmisję?
Przeniosła spojrzenie na ścianę, która była powyklejana różnymi
pocztówkami, zdjęciami i cytatami z podręczników. Żadna z tych kartek nie
stanowiła jej twórczości. Nie lubiła ruszać się z domu, ubóstwiała leniwe
popołudnia, takie jak dzisiejsze, kiedy mogła wygodnie rozłożyć się na dywanie
i oddać swojej ulubionej czynności. Między innymi czytaniu. Pocztówki
przysyłali jej znajomi z całego świata, bo jedną z licznych pasji południowego
lenistwa była epistolografia. Tradycyjne pisanie listów sprawiało jej
niesamowicie wiele przyjemności, była skłonna poświęcić temu nawet kilka
godzin, tylko po to, aby każda litera była starannie zakreślona, by treść miała
odpowiedni układ i logiczny sens. Pisała pierw całość na brudno, później skreślała,
rysowała kreski, dopisywała. Następnym etapem było przepisanie wszystkiego na
piękny, specjalnie do tego celu kupowany papier. Wszystko musiało być
dopracowane, bo miało na celu zachwycić na pierwszy rzut oka. Dziewczyna w
pokrętny sposób znalazła miłośników tej zapomnianej techniki i od tamtej pory
regularnie wymieniała listy z osobami z różnych stron świata. To właśnie oni
przysyłali pocztówki i zdjęcia ze swoich licznych podróży. Ona nigdy nie
wysłała im czegoś podobnego, bo kwintesencją jej życia było przesiadywanie w
domu i oddawanie się medytacji. Cytaty również nie były jej dziełem. Owszem,
bardzo często zdarzało jej się zatrzymać przy którymś zdaniu w książce, ale
nigdy nie drukowała ich na cienkich pasmach papieru. Większość po prostu od
razu zapamiętywała. Te, które wisiały na jej ścianie zawędrowały do niej
właśnie w lisach albo ktoś podrzucił jej przy okazji, uważając, że może jej się
spodobać. Przeważnie to przekonanie się sprawdzało. Nie była wybredna,
kompletowała te myśli i sentencje, biorąc z nich przykład i często wprowadzając
w życie. Jedynie pojęcie „korzystaj z życia” czy „chwytaj dzień”, było
pojmowane przez nią nieco inaczej niż odgórnie to przyjęto.
Przez głowę przeszła jej myśl, że może kiedyś pojechała by do któregoś ze
swoich korespondencyjnych przyjaciół. Ta wizja była o tyle kusząca, że mogłaby
zobaczyć coś nowego, doświadczyć odmiennej codzienności. Z drugiej strony
wiązało by się z tym sporo zachodu i stresu. Musiałaby załatwić sobie
transport, ale przede wszystkie – opuścić swoje cztery kąty na dłuższy czas.
Skoro już by się gdzieś wybrała, to na pewno nie na dwa-pięć dni, bo to nie miałoby
sensu. Tyle szykowania i motywowania samej siebie, żeby zaraz wrócić? Gdyby już
się gdzieś wybrała, zapewne została by tam na minimum dwa tygodnie. Dostała już
kilka zaproszeń, w listach obiecała, że się nad tym zastanowi, postara się coś
zdziałać. Nie kłamała, bo od tamtej pory uporczywie nad tym rozmyślała. Sama też zapraszała ich do siebie, co
spotkało się z dużym entuzjazmem i zapowiedzią odwiedzin. Cieszyła się na te
spotkania, z drugiej strony zaczęła się trapić. Nie miała pojęcia czym mogłaby
zająć swoich gości. Nie potrzebowała wiele zajęć, by czuć się szczęśliwą, a oni
w większości byli bardzo aktywnymi ludźmi. Musiała wymyśleć coś godnego uwagi.
Kotek zmęczony bezowocną zabawą ułożył się wygodnie na jej brzuchu.
Spojrzała na niego z czułością i zaczęła głaskać jego miękką sierść. W pokoju
obok rozniósł się dźwięk spadających rzeczy. Dziewczyna podniosła się i wzięła
kotka na ręce. Nie przestając go głaskać udała się w kierunku źródła hałasu.
Pod stertą pudełek leżał mały piesek próbujący się wygrzebać. Dziewczyna
położyła kocurka na fotelu i podeszła do małej piramidy jej rzeczy. Przesunęła
pudełka i złapała psiaka pod łapkami. Uniosła go lekko. Piesek patrzył na nią z ufnością. Dziewczyna
nie mogłaby się złościć na takie słodkie stworzenie. Postawiła zwierzę obok
siebie i poklepała je lekko po karku. Spojrzała na bałagan, który był konsekwencją
ciekawości młodego psa. Zaczęła zbierać zawartość pudełek i odkładać je na
miejsce.
Wzięła do rąk dwie części figurki, która rozpadła się w momencie
zetknięcia z podłogą. Wpatrywała się w nią chwilę bez żadnego wyrazu twarzy.
Nie wiedziała co powinna zrobić. Dostała ją kilka lat temu, od swego pierwszego
przyjaciela, który próbował nauczyć ją życia. Namówił ją na wyjazd do Tybetu.
Nie miała pojęcia, dlaczego zabrał ją akurat tam, ale była zadowolona ze swojej
decyzji. Przyjaciel nie zmuszał jej do niczego. Po prostu zabierał ją w różne
miejsca tego regiony, opowiadał historie, odwiedzali razem rodziny tam
mieszkające. Zamieszkali w ośrodku dla turystów, którzy pragną się nauczyć
buddyjskiej medytacji. Chyba to zachwyciło ją najbardziej. Po dość krótkim
czasie jej przyjaciel zmuszony był do samotnych wędrówek, bo ona wolała
siedzieć i oddawać się kontemplacji. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiała
przesłania buddyjskich mnichów, ale nie przejmowała się tym zbytnio.
Siedziała i patrzyła się na zniszczoną figurkę buddy. Pamiętała jak
przyjaciel kupił ją w ostatni dzień ich pobytu w Tybecie. Chciała go
powstrzymać, bo uważała, że to marnowanie pieniędzy, ale nie dał sobie
przetłumaczyć. Już dawno straciła kontakt z tym przyjacielem, przez jakiś czas
jeszcze ze sobą pisali, ale później on się przeprowadził i nie dał żadnego
znaku życia. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, ale nawet nie mogła tego
dociekać. Pozostała jej tylko ta figurka, która w tej chwili była
przepołowiona.
Odłożyła ją na bok i spojrzała na psiaka.
- I coś ty najlepszego zrobił?
Piesek w odpowiedzi podbiegł do niej radośnie i lizną ją w policzek.
Pokręciła głową i pogłaskała zwierzaka. Wstała, odkładając ostatnie pudełko na
miejsce. Na podłogę spadła pocztówka z Meksyku. Podniosła ją i odwróciła. „Słoneczne
pozdrowienia dla mojego leniucha” – tak głosił podpis. Uśmiechnęła się
delikatnie i postawiła kartkę na półce, opierając o pudełko.
- Może tak ma być… - znów spojrzała na psiaka. – Chodź, przejdziemy się –
ruszyła w stronę drzwi, a piesek za nią.
Kocurek spał na fotelu, grzejąc się w popołudniowym słońcu, a zniszczona
figurka leżała obok niego. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.