niedziela, 16 marca 2014

Al: Śpiący Kocurek.

Al: Śpiący Kocurek.

Mały kocurek bawił się cekinami, które odbijały światło wpadające przez  okno.  Wbijał małe pazurki w materiał bluzki, przebijając go i zaczepiając o skórę, która znajdowała się tuż pod nim. Szarpał lekko do góry próbując uwolnić łapkę, jednocześnie pragnął zdobyć te mieniące się elementy ubioru. Dziewczyna, która leżała na dużej, granatowej poduszce zdawała się w ogóle nie zauważać zabawy zwierzątka. Co prawda czuła jak pazury niszczył jej skórę, ale ignorowała ten szczypiący, delikatny ból i pozwalała kocurkowi na dalsze poczynania.  Na początku przyglądała się jak pupilek bawi się czarnymi cekinami, ale dość szybko ją to znudziło.  Pewnie nie poddałaby się tak szybko, gdyby nie fakt, że poprzednie dwie godziny spędziła na obserwowaniu snu tego malucha. Tym razem pozwoliła mu egzystować w spokoju. Wzięła książkę i rozłożona wygodnie zaczęła czytać. Nie mogła skupić się na zdaniach, jej myśli cały czas uciekały w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili zrezygnowała z tej udręki i zamknęła tom. Położyła go obok siebie, a wzrok utkwiła w połowie zasłoniętym oknie. Światło zdawało się falować na brudnej szybie. Później wpadało w sidła kanciastej kuli i rozpraszało się na małe, kolorowe kreski. Spadały one na parapet, najbliższą ścianę i czarne cekiny. Dziewczyna uwielbiała obserwować rozproszenie światła. Czasami wyobrażała sobie, że jest takim promieniem, który wpada w pułapkę szkła i aby się uwolnić rozszczepia się na miliony mniejszych części. O ileż życie stałoby się prostsze, gdyby potrafiła dokonać czegoś takiego! Ale była tylko zwykłą dziewczyną, która nie potrafiła nawet skupić się na czytaniu, więc ileż jej brakuje, żeby stać się wiązką światła!
Kocurek wbił pazurki z bluzę i szarpnął nimi mocniej w bok. Dziewczyna skrzywiła się lekko, od razu poczuła jak w jej skórze tworzy się przestrzeń. Poczuła szczypanie i piekące ciepło w miejscu, w którym zwierzątko wbiło swoje pazurki. Zastanawiała się czy przypadkiem nie było to na tyle silne szarpnięcie, że zaczęła krwawić, ale szybko porzuciła przejmowanie się tą kwestią. Nawet gdyby tak się stało, podrapania nie są poważną rzecz, krew szybko zasycha na szramie i tyle jej jest. Nie wymagało to nawet spojrzenia, więc dziewczyna nawet się nie podniosła. Poczochrała tylko kotka między uszami, żeby się trochę uspokoił, obawiała się, że w tym tempie z jej bluzki zostaną tylko strzępy materiału. Może to nie była jej ulubiona część garderoby, ale też nie zamierzał się jej tak szybko pozbywać.
Tuż przed szybą przeleciał jakiś ptak. Dziewczyna nie mogła jednoznacznie stwierdzić, wiedziała tylko, że nie był to gołąb. Stwierdziła to z dużą ulgą, ponieważ nie znosiła tych ptaków, które zawsze siadały jej na parapecie, a ona wtedy musiała je odstraszać. Uważała ten gatunek za szkodniki, które wyłudzają od miękkich ludzi jedzenie. Sama nigdy nie rzuciła im nawet okruszka. Gdy była młodsza, zbudowała w przedszkolu karmnik, stanowił on jej chlubę. Zamieściła mały domek tuż obok okna i codziennie sypała tam jakieś ziarna. Lubiła obserwować jak zlatują się maleńkie ptaszki, które brały najwięcej ile mogły i szybko odlatywały. Robiły zupełnie jak ludzie, zachłannie troskają się o swoją „własność”, co najmniej jakby ktoś czaił się za rogiem tylko po to, aby im ją odebrać. Jak się później okazały, małe ptaki miały sporo racji w swoich czynach, bo do karmnika zaczęły zlatywać się gołębie, jakby mało dostawały jedzenia od przechodniów i staruszek. Jako że dziewczyna nie mogła się ich pozbyć, postanowiła zdjąć cały karmnik. Zapewne ze stratą dla małych ptaszków, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie zamierzała dokarmiać gołębi, które zawsze siadały na antenach i zaburzały transmisję. Być może było to bezwzględne, ale miała wtedy tylko kilka lat i naprawdę nie było nic ważniejszego niż obejrzenie swojej ulubionej bajki. A jak miała ją obejrzeć skoro gołębie zaburzały transmisję?
Przeniosła spojrzenie na ścianę, która była powyklejana różnymi pocztówkami, zdjęciami i cytatami z podręczników. Żadna z tych kartek nie stanowiła jej twórczości. Nie lubiła ruszać się z domu, ubóstwiała leniwe popołudnia, takie jak dzisiejsze, kiedy mogła wygodnie rozłożyć się na dywanie i oddać swojej ulubionej czynności. Między innymi czytaniu. Pocztówki przysyłali jej znajomi z całego świata, bo jedną z licznych pasji południowego lenistwa była epistolografia. Tradycyjne pisanie listów sprawiało jej niesamowicie wiele przyjemności, była skłonna poświęcić temu nawet kilka godzin, tylko po to, aby każda litera była starannie zakreślona, by treść miała odpowiedni układ i logiczny sens. Pisała pierw całość na brudno, później skreślała, rysowała kreski, dopisywała. Następnym etapem było przepisanie wszystkiego na piękny, specjalnie do tego celu kupowany papier. Wszystko musiało być dopracowane, bo miało na celu zachwycić na pierwszy rzut oka. Dziewczyna w pokrętny sposób znalazła miłośników tej zapomnianej techniki i od tamtej pory regularnie wymieniała listy z osobami z różnych stron świata. To właśnie oni przysyłali pocztówki i zdjęcia ze swoich licznych podróży. Ona nigdy nie wysłała im czegoś podobnego, bo kwintesencją jej życia było przesiadywanie w domu i oddawanie się medytacji. Cytaty również nie były jej dziełem. Owszem, bardzo często zdarzało jej się zatrzymać przy którymś zdaniu w książce, ale nigdy nie drukowała ich na cienkich pasmach papieru. Większość po prostu od razu zapamiętywała. Te, które wisiały na jej ścianie zawędrowały do niej właśnie w lisach albo ktoś podrzucił jej przy okazji, uważając, że może jej się spodobać. Przeważnie to przekonanie się sprawdzało. Nie była wybredna, kompletowała te myśli i sentencje, biorąc z nich przykład i często wprowadzając w życie. Jedynie pojęcie „korzystaj z życia” czy „chwytaj dzień”, było pojmowane przez nią nieco inaczej niż odgórnie to przyjęto.
Przez głowę przeszła jej myśl, że może kiedyś pojechała by do któregoś ze swoich korespondencyjnych przyjaciół. Ta wizja była o tyle kusząca, że mogłaby zobaczyć coś nowego, doświadczyć odmiennej codzienności. Z drugiej strony wiązało by się z tym sporo zachodu i stresu. Musiałaby załatwić sobie transport, ale przede wszystkie – opuścić swoje cztery kąty na dłuższy czas. Skoro już by się gdzieś wybrała, to na pewno nie na dwa-pięć dni, bo to nie miałoby sensu. Tyle szykowania i motywowania samej siebie, żeby zaraz wrócić? Gdyby już się gdzieś wybrała, zapewne została by tam na minimum dwa tygodnie. Dostała już kilka zaproszeń, w listach obiecała, że się nad tym zastanowi, postara się coś zdziałać. Nie kłamała, bo od tamtej pory uporczywie nad tym rozmyślała.  Sama też zapraszała ich do siebie, co spotkało się z dużym entuzjazmem i zapowiedzią odwiedzin. Cieszyła się na te spotkania, z drugiej strony zaczęła się trapić. Nie miała pojęcia czym mogłaby zająć swoich gości. Nie potrzebowała wiele zajęć, by czuć się szczęśliwą, a oni w większości byli bardzo aktywnymi ludźmi. Musiała wymyśleć coś godnego uwagi.
Kotek zmęczony bezowocną zabawą ułożył się wygodnie na jej brzuchu. Spojrzała na niego z czułością i zaczęła głaskać jego miękką sierść. W pokoju obok rozniósł się dźwięk spadających rzeczy. Dziewczyna podniosła się i wzięła kotka na ręce. Nie przestając go głaskać udała się w kierunku źródła hałasu. Pod stertą pudełek leżał mały piesek próbujący się wygrzebać. Dziewczyna położyła kocurka na fotelu i podeszła do małej piramidy jej rzeczy. Przesunęła pudełka i złapała psiaka pod łapkami. Uniosła go lekko.  Piesek patrzył na nią z ufnością. Dziewczyna nie mogłaby się złościć na takie słodkie stworzenie. Postawiła zwierzę obok siebie i poklepała je lekko po karku. Spojrzała na bałagan, który był konsekwencją ciekawości młodego psa. Zaczęła zbierać zawartość pudełek i odkładać je na miejsce.
Wzięła do rąk dwie części figurki, która rozpadła się w momencie zetknięcia z podłogą. Wpatrywała się w nią chwilę bez żadnego wyrazu twarzy. Nie wiedziała co powinna zrobić. Dostała ją kilka lat temu, od swego pierwszego przyjaciela, który próbował nauczyć ją życia. Namówił ją na wyjazd do Tybetu. Nie miała pojęcia, dlaczego zabrał ją akurat tam, ale była zadowolona ze swojej decyzji. Przyjaciel nie zmuszał jej do niczego. Po prostu zabierał ją w różne miejsca tego regiony, opowiadał historie, odwiedzali razem rodziny tam mieszkające. Zamieszkali w ośrodku dla turystów, którzy pragną się nauczyć buddyjskiej medytacji. Chyba to zachwyciło ją najbardziej. Po dość krótkim czasie jej przyjaciel zmuszony był do samotnych wędrówek, bo ona wolała siedzieć i oddawać się kontemplacji. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiała przesłania buddyjskich mnichów, ale nie przejmowała się tym zbytnio.
Siedziała i patrzyła się na zniszczoną figurkę buddy. Pamiętała jak przyjaciel kupił ją w ostatni dzień ich pobytu w Tybecie. Chciała go powstrzymać, bo uważała, że to marnowanie pieniędzy, ale nie dał sobie przetłumaczyć. Już dawno straciła kontakt z tym przyjacielem, przez jakiś czas jeszcze ze sobą pisali, ale później on się przeprowadził i nie dał żadnego znaku życia. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, ale nawet nie mogła tego dociekać. Pozostała jej tylko ta figurka, która w tej chwili była przepołowiona.
Odłożyła ją na bok i spojrzała na psiaka.
- I coś ty najlepszego zrobił?
Piesek w odpowiedzi podbiegł do niej radośnie i lizną ją w policzek. Pokręciła głową i pogłaskała zwierzaka. Wstała, odkładając ostatnie pudełko na miejsce. Na podłogę spadła pocztówka z Meksyku. Podniosła ją i odwróciła. „Słoneczne pozdrowienia dla mojego leniucha” – tak głosił podpis. Uśmiechnęła się delikatnie i postawiła kartkę na półce, opierając o pudełko.
- Może tak ma być… - znów spojrzała na psiaka. – Chodź, przejdziemy się – ruszyła w stronę drzwi, a piesek za nią.
Kocurek spał na fotelu, grzejąc się w popołudniowym słońcu, a zniszczona figurka leżała obok niego. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.

czwartek, 13 marca 2014

IW: Bezsilność.

Chyba  pierwszy raz...

Al: Cukiernia na rogu.

Pierwsze, wiosenne promienie słońca były przechwytywane przez poranną rosę uwięzioną w pajęczynach. Tworzyło to iskrzącą się sieć świateł. Wiatr obijał się o jeszcze gołe gałęzie, ale wiadomo było, że liście zaczną pączkować już za niedługo.
W powietrzu unosił się lekki aromat pozytywnego nastawienia i świeżo wypieczonego chleba. Ulicą przejechała ciężarówka i zatrzymała się przed cukiernią. Mężczyzna w białym fartuchu wyszedł z niej i zaczął przenosić skrzynki pełne pieczywa do budynku.
Mała dziewczynka zatrzymała się przed szybą i pokazała coś kobiecie, która szła tuż za nią. Wyglądała na starszą siostrę dziewczynki. Uśmiechnęła się i obie weszły do cukierni.
Przystojny mężczyzna szedł chodnikiem, potrącił staruszkę, ale nie zdążył przeprosić. Obrócił się za nią, ale ona zniknęła w przejściu. Wzruszył ramionami.
Przed cukiernią zatrzymało się pospolicie srebrny samochód, wyskoczyła z niego młoda dziewczyna. Prawie wpadła na mężczyznę, który wracał z pustym koszykiem do swojej ciężarówki. Wrzucił koszyk na siedzenie i odjechał.
Młody mężczyzna rozejrzał się i pomachał kobiecie siedzącej w aucie. Wskazała na zegarek i na drzwi piekarni, z których właśnie wyleciała dziewczyna trzymająca tekturowe kubki w dłoniach. Tuż za nią wyszła mała dziewczynka, radośnie dzierżąc w rączce kolorowe ciasto. Owocowe galaretki. Jej opiekunka szła za nią, przypominając jej by uważała.
Srebrny samochód odjechał a mężczyzna wzruszył ramionami i również wszedł do cukierni. Kobieta odwróciła się za nim, ale drzwi właśnie się zamknęły. Poprawiła kaptur dziewczynce, która pochłonięta była entuzjastycznym jedzeniem galaretki. 


IW: Bezsilność.

Leżała na tapczanie, głowę miała spuszczoną do dołu. Włosy układały się na falami na kolorowym dywanie. Zielonkawymi oczami wpatrywała się w okrutnie biały sufit. Psuty, zupełnie jak jej myśli. Bo nie myślała w tej chwili o niczym. Widziała przed sobą tylko ten cholerny sufit, tylko tą okropną biel. I nie mogła nic wymyślić. Czuła jak krew spływa w kierunku jej czoła, ale nic z tym nie robiła. Leżała. Jeszcze przed chwilą rozmyślała o wydarzeniach, które ostatnio ją złapały, uwięziły w swych sidłach. Była wobec nich bezsilna, była zła bo nie mogła mieć kontroli nad czymś, co nie podlega. Nie docierały do niej tłumaczenia, że u wszystkich odbywa się to identycznie. Miała w poważaniu to jak inni radzą sobie z takimi rzeczami, ona chciała mieć nad tym kontrolę, ale jej nie miała. To ją dobijało, więziło jeszcze bardziej. Niemal dusiło. Czuła jak coś zaciska się na jej płucach, miażdżąc je boleśnie. Próba wzięcia głębszego wdechu wiązała się z okropnym kłuciem, jakby ktoś wbijał jej grube igły w żebra. Mimo to nie zaprzestała tych prób. Po pewnym czasie przyzwyczaiła się do tego uczucia, przekonała samą siebie, że jest to nawet przyjemne. Skoro nie mogła nic poradzić na to co działo się w jej głowie… Postanowiła, że będzie się w niej działo nic. Tak jak w tej chwili. Pustka, biały sufit. Skupiła się na odczuwaniu otoczenia, które w tej chwili było zupełnie zastałe. Jak jej myśli. Cała przestrzeń tworzyła kulę, ciąg zależności. Taki istotny w całym cyklu życia, a często taki bezsensowny i mało produktywny. Zaś to co najmocniej przeszkadzało – niekontrolowany. Mogłoby się zdawać, że osoba leżąca na tapczanie jest maniakiem, pośrednio stanowiło to prawdę. Bo w tej chwili nic nie miało znaczenia, nawet chęć kontrolowania swojego życia. Cała uwaga przeniosła się na ciało, które z każdą sekundę stawało się coraz cięższe. Tak jakby od bezczynnego leżenia przybierało na masie i zaraz miało zapaść się w materac, a później złamać łóżko na pół. Było na tyle ciężkie, że nie było szans by je teraz podnieść. Nawet małego palca, nawet on ważył całe tony. Oczy, do tej pory utkwione w suficie przesunęły się w bok, za nimi chciała podążyć cała głowa, ale nie dała rady. Gdzieś w środku, zdaje się, że w żołądku, zaczął rodzić się bunt. Dawał o sobie znać powoli, bez pośpiechu, bo gdzieś mogłoby mu się śpieszyć? Rozpoczął swój protest od cichego pomruku. Kilkakrotnie powtórzył swoje żądanie, z coraz większą siłą przy każdym razie, bo został zignorowany. Oczy zakryły powieki, które przegrały walkę z grawitacją i ogólną ciężkością reszty ciała. Nie chciały odstawać od reszty. Świat stał się ciemny. W tej czerni rozbłysły jaśniejsze plamy, które tworzyły jakiś kształt, którego z pewnością nikt nie byłby w stanie rozpoznać. Rozpościerały się na całej powierzchni otchłani, migotały i znikały. Znów panowała ciemność. Powieki podniosły się nieznacznie i w czerń wkroczyły jasne plamy, rozpłynęły się jak atrament na wodzie. Kolejna próba, powieki uniosły się do góry i opadły na dół. W palcach pojawiło się odrętwienie, które przy próbie poruszenia zamieniło się w ból. Protest przeciw aktywności. I nagły skurcz w łydce. Całe ciało momentalnie zebrało w sobie całe siły i podniosło się, w głowie zawirowało światło i ciemność, zlewając się w jedną masę. Dłonie złapały za nogę, ramiona objęły kolana, głowa dotknęła czołem tapczanu. Włosy znów opadły falami na całą powierzchnię, tym razem ukrywając pod sobą osobę. Z ust wyrwało się ciche przekleństwo.

sobota, 1 marca 2014

Kolejne postacie, hura!

Jak pies z kotem.



To nie była najwcześniejsza pora, ale dla tej dwójki stanowiła ona rześki poranek. Co prawda tylko jedna z nich miała zwyczaj tak późno wstawać, ale noc obfitowała intensywnością przeżyć, więc obie były wykończone. Rano zadzwonił budzik w telefonie uczennicy, ale ta radośnie go zignorowała, co oczywiście wiązało się z opuszczeniem lekcji. Może i druga osoba, która nie słyszała telefonu, protestowałaby przeciw temu, ale nie miała jak, bo nadal słodko spała.
Chuda, drobna dziewczyna wypełzła z objęć kobiety i podążyła w stronę kuchni. Pierwszą myślą, jaka pojawiła się w ten południowy poranek, było – „zjeść by co”. Otworzyła lodówkę i uśmiechnęła się blado. Jak zwykle, przestrzeń świeciła pustkami. Wyciągnęła wczorajszy makaron z szynką, żeby na początek zapchać żołądek czymkolwiek. Wróciła z talerzem do sypialni. Kobieta nawet nie zorientowała się, że jej ramiona są puste, zastąpiła człowieka kawałkiem kołdry i nadal spała. Dziewczyna nachyliła się nad nią i pocałowała w usta. Nie dało to większych efektów, co nieco ją zirytowało, więc bez skrupułów uszczypnęła śniade ramię.
- Leo, wstawaj! – krzyknęła, wkładając sobie widelec z makaronem do ust.
Kobieta skrzywiła się i otworzyła oczy.
- Dlaczego od samego rana krzyczysz?
- Jest już południe, wstawaj, nie ma nic do jedzenia…
- Sklep jest naprzeciwko… Daj mi spać.
- Nie! Wstajemy i jedziemy zjeść coś dobrego!
- Nie chcę – jęknęła w odpowiedzi.
Dziewczyna odstawiła talerz na szafkę i uśmiechnęła się zadziornie. Leo mogła się tylko domyślać co to oznacza.
- Alex, ani mi się waż – zdążyła tylko to powiedzieć a dziewczyna odkryła ją i usiadła na niej okrakiem. Jasne ręce wylądowały pod koszulką kobiety i zatrzymały się w okolicy żeber. Zjechały w dół muskając skórę. Leo przygryzła wargę, ale na nic jej się to zdało, bo Alex powtórzyła czynność. Kobieta zaczęła się wyrywać, próbując zrzucić z siebie dziewczynę. – Lisie! Przestań.
- Nie zamierzam, ha!
Leo nie miała wyjścia, napięła mięśnie i zepchnęła z siebie dziewczynę, lądując nad nią. Spoglądały sobie chwilę w oczy. Alex nadal miała ręce pod koszulką kobiety, więc powędrowała nimi w kierunku jędrnych piersi. Objęła je obie, unosząc w tym samym czasie głowę i całując Leo. Kobieta nie mogła oprzeć się takiemu zagraniu, oddała pocałunek przejmując kontrolę nad sytuacją.
Już miała zacząć zabawę na serio, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zapewne zignorowałaby go, co zazwyczaj czyniła, ale delikwent wydawał się być niecierpliwy i naciskał guzik jak głupi. Leo niechętnie oderwała się od ust Alex, choć zanim wyszła posłała jej groźne spojrzenie.
Pociągnęła ręką po rozczochranych włosach, by wyglądać choć odrobinę przyzwoicie. Otworzyła drzwi.
- Paczka do pani.
Leo patrzyła na kuriera jak największą innowację świata. Jakby dopiero teraz dowiedziała się o istnieniu takich organizacji jak firmy przesyłkowe.
- Paczka? Do mnie?
- Em, Pani Aleksandra?
-Ależ…
W tym momencie w drzwiach pojawiła się drobna dziewczyna roześmiana od ucha do ucha.
-To do mnie – wepchnęła się przed Leo i odebrała od mężczyzny formularz pokwitowania. Podpisała się krzywym zawijasem i wzięła od niego małe pudełko. Zamknęła drzwi, nawet nie czekając, aż kurier odejdzie. – Nareszcie przyszło – zakręciła się wokół własnej osi.
Alex miała już prawie dwadzieścia lat, ale nadal zachowywała się jak rozkapryszone dziecko. Często udawała głupszą niż w istocie była, by otrzymać to czego chciała. Właściwie, stanowiła jednostkę całkiem zmyślną i przebiegłą. Leo notorycznie padała ofiarą tych manipulacji.
- Dlaczego nie zamówiłaś sobie tego do domu? – spytała drapiąc się w głowę i zmierzając w stronę łazienki. Skoro już wstała, to mogła się ubrać i zabrać swoją dziewczynę na „śniadanie”.
- Coś ty, Lewku, rodzice by mnie zabili. Wciąż myślą, że zamawianie czegoś w internecie to największe zło. A nie daj, jeszcze by to otworzyli?! – podążyła za kobietą.
- A co, wibrator sobie zamówiłaś – zaśmiała się, choć nie zdziwiłaby się, gdyby zawartość paczki faktycznie się nim okazała.
- Pfy – prychnęła Alex – od tego mam ciebie. To coś o wiele lepszego – przysunęła się do śniadego ciała, które właśnie była prawie nagie.
- Dasz mi się spokojnie ubrać? – spytała Leo zrezygnowana.
- Ani myślę!
- Proszę, wtedy zabiorę cię na jakieś jedzenie.
Alex chwilę stała wpatrując się w odbicie w lustrze. Rozważała korzyści, ale burczenie w brzuchu przeważyło szale.
- W takim razie, pośpiesz się! – zażądała i sama zaczęła się ubierać.
Leo wpatrywała się w tą rozkapryszoną istotę, próbując przypomnieć sobie, w jaki sposób się w to wplątała. Alex była od niej młodsza o  jakieś trzy lata, rządziła się i wiecznie miała nowe zachcianki. Poznały się przez czysty przypadek. Przez pierwsze dni nie znosiły się nawzajem, jak pies z kotem, co w sumie nie było aż takie dziwne. Później jakoś samo się to uklepało, a skończyło się na tym, że Alex prawie mieszkała u Leo. Kobieta w pewnej chwili stwierdziła, że kocha tego małego Liska. Jak się okazało – z wzajemnością, więc nie było już odwrotu.
Alex stała niecierpliwie przy drzwiach.
- Skończyłaś już?! – krzyknęła przez pokój. – Przecież i tak będziesz wyglądała jakbyś się nie czesała – stwierdziła pogodnie. To lubiła w tej postaci. Włosy Leo układały się jak chciały, co oddawało jej charakter. Nie były poczochrane, bo kobieta zawsze dbała o to, by były uczesane, ale i tak wyglądała jakby miała bujną grzywę. Nie bez powodu była Lwem.
- Już idę – weszła do pokoju i spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. – Ty nie powinnaś być w szkole? – nagle ją olśniło.
Alex machnęła ręką, nie zamierzała tam iść.
- Nie możesz cały czas opuszczać lekcji! Nie po to szłaś do…
- Nie truj jak moja matka. Poza tym, już się nie opłaca. Lekcje zaraz i tak się skończą.
- To przynajmniej na jednej będziesz!
- Nie!
- Aleksandro!
- Leonio… skoro ci tak zależy na mojej edukacji, to po jedzeniu możemy pojechać do biblioteki. Chyba mam jakąś pracę do napisania.
- Jesteś niemożliwa!
- Wiem, za to mnie kochasz – Alex wyszła z mieszkania.
Leo westchnęła i zamknęła drzwi. Siedząc już wygodnie w samochodzie spytała się dziewczyny co i gdzie chce zjeść. Odpowiedź była proste, bo Alex lubiła naciągać swoją dziewczynę.

*

Nou stała w korytarzu biblioteki nie mogąc zdecydować się na żaden ruch. Z jednej strony miała ochotę wejść do środka i zrobić scenę, przecież i tak nie było innych ludzi poza nią, Miłką, Irbis i Wandą. Wilczek nie mogła uwierzyć, że spotkała tutaj Wandę, w dodatku w towarzystwie tej dziewczyny! Czuła się dotknięta tym, że została potraktowana jak powietrze. Mogłaby teraz tam wejść i zrobić scenę, ale to nie było w jej stylu. Przecież ona zawsze panowała nad swoimi emocjami. Z drugiej strony czuła się parszywie, że ją tak zamurowało i pozwoliła przez to Amelii pójść. Chciała wybiec z biblioteki, może jeszcze by ją znalazła. Więc stała tak nie mogąc się zdecydować, a z każdą sekundą było coraz gorzej.
- Widziałaś minę tego kelnera – przez drzwi weszła roześmiana dziewczyna i druga, wyższa od niej o głowę osoba, która mimo uśmiechu wyglądała na nieco zmęczoną.
- Widziałam, nie mogę uwierzyć, że powiedziałaś mu to tak otwarcie.
- Ktoś musiał to w końcu zrobić.
Weszły, w pierwszej chwili w ogóle nie zwracały uwagi na stojącą na środku przejścia kobietę. Dopiero po chwili wyższa z tej dwójki zwróciła się do niej.
- Rosalina?
Nou spojrzała na nią i lekko ściągnęła brwi. Prawie nikt nie używał jej „rodowego” imienia, poza tym, niewielu tak naprawdę je znało.
- Leonia… - westchnęła, gdy lepiej przyjrzała się kobiecie, która właśnie otrzepywała rękawy ze śniegu.
- Powiedziałabym, że dobrze cię widzieć, ale wiesz…
- Tak, wiem. Poza tym, ile razy mam ci powtarzać, że mam na imię Nou?
- Tyle ile zechcę – uśmiechnęła się lekko.
Niższa dziewczyna spoglądała na Wilka spod byka, jej twarz wydawała się zadawać pytania z serii „kim jesteś, skąd się znacie i czego od niej chcesz?”. Nou zignorowała to spojrzenie i zwróciła się do swojej znajomej.
- Twoja zabaweczka?
- Coś ty powiedziała? – młodsza niemal na nią skoczyła. Na szczęście Leo złapała ją w pasie i przytrzymała przy sobie.
- Spokojnie Lisku – pogłaskała dziewczynę po włosach. – Nie waż się tak więcej mówić. Ja w przeciwieństwie do ciebie potrafię być w stałym związku.
Nou skrzywiła się i patrzyła na rzekomego Lisa.
- Wychodzisz już – orzekła Leo. To wyraźnie nie było pytanie.
I pewnie Wilczek zrobiłaby jej na złość, gdyby nie fakt, że w tej sytuacji nie miała po co zostawać.
- Tak, za dużo tu kotów – pokręciła głową. – Uważaj na siebie. I oczywiście, na swoją zabaweczkę.
Alex znów szarpnęła się w jej stronę. Może była mniejsza, ale miała swoją dumę. Leo uspokoiła ją pocałunkiem w policzek. Co dało Nou świetną okazję, by prychnąć. Wilczek ubrała swój kapelusz i płaszcz, po czym wyszła nie oglądając się za siebie.
- Kto to? I dlaczego nazywa mnie zabawką? – Alex oburzona tupnęła nogą w podłogę.
- Nie przejmuj się nią – Leo lekko uśmiechnęła się do swojej dziewczyny i weszła do sali.
- Kiedy ja chcę wiedzieć!
- Ciii! – rozległo się zza biurka. Aleksandra mało się tym przejęła, ale zauważyła, że w tej chwili niczego więcej się nie dowie. Powiodła spojrzeniem po sali.
Siedziały tam tylko dwie dziewczyny. Jedna na wózku. Alex zdawało się, że już gdzieś widziała tą białą głowę.
- To wyjaśnia dlaczego Wilk była taka rozdrażniona – powiedziała cicho Leo. – Bierz co potrzebujesz i zbierajmy się stąd.
- Dobra –odburknęła. W sumie nie miała ochoty tutaj siedzieć, ale nie podobało jej się, że Leo tak nagle zmieniła podejście. Jeszcze przed chwilą szły roześmiane, a teraz co? Alex miała nadzieję, że jak wyjdą to wszystko się wyjaśni.
Podeszła do biurka i poprosiła o jakąś typowo szkolną książkę. Bibliotekarka zniknęła i wróciła po chwili. Powiedziała, że termin zwrotu jest za miesiąc i wręczyła jej dwa tomy.
- Dziękuję – rzuciła i pociągnęła Leo za rękę. – Chodźmy.
Kobieta podążyła za nią, rzucając tylko spojrzenie w stronę dwójki, która siedziała koło regału. Doskonale znała tą dwójkę, więc nie dziwiło ją zachowanie Wilka. Cieszyła się, że sama nie musiała z nimi rozmawiać.

*

Magda wbiegła po schodach. Po drodze szturchnęła niechcący kobietę, która szła z jakąś roześmianą dziewczyną. Nie poznała tej dwójki, nawet ich nie przeprosiła. One też nie zwróciły na nią uwagi, pochłonięte rozmową.
Weszła szybko do środka, nie zastanawiając się nad tym, że naniosła mnóstwo śniegu. Wepchnęła głowę do czytelni, ale tam nikogo nie było, więc udała się do działu wypożyczania. Zastała Ludmiłę za biurkiem. Prawie ją to ucieszyło.
- Gdzie jest Nou? – spytała lekko zdyszana.
- Przed chwilą wyszła.
- Dawno?
- Nie wiem.
- Kurczę. A wiesz gdzie poszła?
Miłka pokręciła głową.
- Może pobiegła za tą śmieszną dziewczynką – odezwał się głos za nią.
Magda odwróciła się i momentalnie pożałowała tego ruchu. Mogła udawać, że nie słyszy.
- To Ty… - warknęła.
- Ciebie również miło widzieć – dziewczyna uśmiechnęła się wścibsko. – Nie spodziewałam się tutaj słynnego dręczyciela niewinnej duszy.
- A tobie co do tego?
- Całkiem sporo. Nie mogę widzieć, jak ciągle łamiesz jej serce.
- To nie twoja sprawa!
- Owszem, moja.
- Nie.
- Anastazjo! – za dziewczyną pojawiła się dobrze znana Magdzie Wanda.
- I ty tutaj?!
- Tak… – Wanda westchnęła. Zastanawiała się czy jej pani wiedziała, że one wszystkie się dzisiaj pojawią w tej bibliotece. Jeśli tak, to jaki ma w tym cel?
- Z nią? – wskazała podbródkiem na Anastazję.
- Opiekuję się nią.
- Nie wierzę!
- Nie musisz – rzuciła Pantera. – Nikt się nie pyta o twoją wiarę. Proszę tylko byś przestała męczyć Elę.
- A tobie co do tego?
- Właśnie, Anastazjo, to ich sprawy…
- Wręcz przeciwnie – dziewczyna poprawiła się na wózku.
- Czyżby?
- Mogłybyście załatwiać takie sprawy poza biblioteką? – odezwała się nagle Ludmiła, która miała dość, że od samego rana wszyscy wszczynają kłótnie i krzyczą w jej bibliotece.
- Wybacz…
- Wiecznie przepraszająca – Anastazja znów czuła się lepsza, choć zawiniła tyle samo co pozostała dwójka.
Magda rzuciła jej tylko groźne spojrzenie.
- Jak będziesz rozmawiała z Nou, powiedz, że jej szukam – zwróciła się do Miłki.
- Dobrze, przekażę – odparła kobieta.
- A ja? Mam coś przekazać Eli? – Anastazja nie odpuszczała.
Magda, która już miała wychodzić zatrzymała się w pół kroku.
- Coś powiedziała?
- Zapytałam, czy mam coś przekazać twojej byłej dziewczynie. Nie dosłyszysz?
- Anastazjo.
- Ty głup…
- Sokole – Wanda podeszła do niej, chciała złapać ją za ramię.
- Nie dotykaj mnie! Nie jesteś od niej lepsza. Ode mnie też, ale to nie oznacza, że możesz się ze mną spoufalać. Nigdy ci nie wybaczymy.
- Nie proszę o to – Wanda spoglądała w oczy Magdy. – Proszę być odpuściła. Ona cię podpuszcza. Po prostu idź.
- A ty kto, by mi rozkazywać?
- To nie rozkaz, tylko prośba.
Magda chwilę patrzyła na nią spode łba. Rzuciła jeszcze tylko szybkie spojrzenie na Irbis i wyszła. Nie miała ochoty dłużej oglądać tej dwójki. Ten dzień był paskudny, miała nadzieję, że uda jej się ocalić chociaż jego ostatki. Zapowiadało się na coś odwrotnego, ale nie mogła tracić nadziei. Wiedziała, że głupio zrobiła, więc musiała znaleźć Elę jak najprędzej. Przecież nie mogła bez niej żyć. Słowa Anastazji były prawdą, nie powinna ranić Eli, ale tak wychodziło. Chciała to naprawić jak najszybciej. Wierzyła, że kiedyś w końcu zmieni się na stałe, że dotrzyma danego słowa.

*

- Musiałaś się wtrącić? – spytała Wanda, gdy siedziały już w czytelni.
Anastazja nie odpowiadała. Spoglądała jak śnieg pada za oknem. Zastanawiała się. Myślała o tej dziewczynie, która była do niej tak łudząco podobna, tylko stanowiła jej zupełne przeciwieństwo. Miały podobne rysy twarzy i długość włosów. Była niemal pewna, że gdyby stanęły obok siebie, byłyby tego samego wzrostu. Anastazji nigdy wcześniej nie zdarzyło się spotkać kogoś na wzór swojego sobowtóra. Równocześnie czuła pogardę dla tej dziewczyny, która była tak marną jej imitacją. Ja można być tak nieśmiałym i lękliwym. Uległym… Brzydziło ją to.
- Irbis…
- Nie mów tak do mnie – posłała jej chłodne spojrzenie.
- Jak sobie życzysz. Pytałam, czy musiałaś się wtrącać.
- Oczywiście.
- Dlaczego?
- Ponieważ one są takie prymitywne. Widziałaś Wilka? Wystarczyło, że cię zobaczyła, a jej cała siła zniknęła. Jak może być Wilkiem, skoro wystarczy taka błahostka.
Nie nazwałabym tego błahostką…”
- I Magda… Sokół, przywódca, który nie potrafi dotrzymać słowa i trzymać się tego co ceni najbardziej. Gdzie jej priorytety i morale. Jakim cudem ona jeszcze utrzymuje Amerykanów w szyku? Nie dziwię się, że Wilk od nich odeszła…
„To nie był powód.”
- Przecież…
- Nieważne – nie dała dojść jej do słowa. – Tylko my reprezentujemy jakiś poziom. Widziałaś tę dwójkę, która dzisiaj tutaj była? Tę kobietę z grzywą i jej małą koleżankę? Należą do Afryki… Taki mały Lisek ma całkowitą kontrolę nad kimś tak władczym jak Lew, nie do pomyślenia…
- Może wykorzystuje swoją przebiegłość?
- Nie rozśmieszaj mnie! Leo nigdy nie była tak uległa… Nie poznaję jej. Chociaż to jej zamiłowanie do spania, wszystko przez to, że połowę dnia przesypia. A teraz jeszcze pojawiło się to rozkapryszone dziecko.
- Wyglądała na ten sam wiek co ty.
- Może sobie wyglądać. Ważne jest jak się zachowuje. Mam wrażenie, że tegoroczne pojedynki będą jedną wielką, kpiną…
- Dramatyzujesz. Poza tym, do tego jeszcze sporo czasu.
- Wando, jak ty nic nie rozumiesz.
- Dobrze, już nic nie powiem… Właśnie, Ela zgodziła się przyjść dziś wieczorem.
- Bardzo ładnie.
- Powiesz mi jaki masz plan?
- Nie. A teraz przynieś nasze płaszcze, możemy już sobie stąd iść. Nic ciekawego już się nie wydarzy.
Wanda przyglądała się jej przez chwilę. Nabierała przekonania, że jej pani doskonale wiedziała, że spotka tu Wilka i Sokoła. Co oczywiście jej się nie podobało, bo gdyby wiedziała, to nie przyszłaby tutaj z Anastazją za żadne skarby. Mogła to też odebrać jako kolejną karę za „swój uczynek”. Anastazja doskonale wiedziała co łączyło Wandę i Nou, i z jakiego powodu już nie łączy… Nie było co dociekać, bo Irbis i tak by jej nie powiedziała jaki miała w tym wszystkim zamysł, więc wstała i poszła po płaszcze.

*

Amelia szła najszybciej jak mogła. Tak, by zimno nie przedarło się pod jej kurtkę, ani szalik, ani czapkę. Nie wytrzymałaby tego.
Po wejściu do domu udała się jak najszybciej do pokoju w stronę kaloryfera. Usadowiła się pod nim wygodnie i zaczęła czerpać jego ciepło. Wyciągnęła z plecaka książkę i obejrzała ją dokładnie. „Kto by pomyślał, że sprawisz takie zamieszanie”.
Przypomniała sobie pogardliwe spojrzenie nieznajomej dziewczyny, aż skuliła się na samą myśl. Przecież nic nie zrobiła tej Anastazji, więc dlaczego tamta patrzyła na nią z takim potępieniem? Już nie wspominając o tym, że był  białym, lustrzanym odbiciem Amelii. Ta sama długość włosów i fryzura. Nawet miała znamię w tym samym miejscu, pod okiem, tylko po przeciwnej stronie. To było zdumiewające, Pantera nie spodziewała się, że spotka tutaj kogoś tak podobnego do siebie. Przecież takie rzeczy zdarzają się naprawdę bardzo rzadko.
Wraz z tymi rozmyślaniami naszła ją delikatna melancholia. Zachowanie Brązowych Butów w tamtej chwili było takie dziwne i nie pasujące. Amelia nie znała tej kobiety, ale zdążyła już zauważyć parę zależności, które w tamtej chwili były zupełnie przeciwne! Zrobiło jej się smutno, bo mimo swojego strachu, nie chciała zostać zignorowana. A tak się właśnie czuła.
By odpędzić od siebie te wszystkie myśli otworzyła książkę. Od razu przypomniała sobie akcję pierwszego tomu i z żywością zaczęła czytać dalszy ciąg. Dała się przez niego zupełnie pochłonąć.

 *


Nou szła szybko przedzierając się przez chodniki pełne śniegu. Uwielbiała zimę, ale w tej chwili nie była wstanie cieszyć się tym pięknem. Po głowie walała się Wanda, Leo i Amelia. Nie mogła zebrać myśli do kupy. Miała nadzieję, że dogoni Amelię, ale dziewczyna chyba musiała korzystać z jakichś nadprzyrodzonych mocy, bo nigdzie jej nie było. Nou nie wiedziała gdzie ona dokładnie mieszka, więc nie mogła do niej pójść. W końcu odpuściła i usiadła na zasypanej ławce. Zwiesiła głowę. Ten dzień zaczął się tak pięknie, a teraz był jedną wielką ruiną.