niedziela, 16 marca 2014

Al: Śpiący Kocurek.

Al: Śpiący Kocurek.

Mały kocurek bawił się cekinami, które odbijały światło wpadające przez  okno.  Wbijał małe pazurki w materiał bluzki, przebijając go i zaczepiając o skórę, która znajdowała się tuż pod nim. Szarpał lekko do góry próbując uwolnić łapkę, jednocześnie pragnął zdobyć te mieniące się elementy ubioru. Dziewczyna, która leżała na dużej, granatowej poduszce zdawała się w ogóle nie zauważać zabawy zwierzątka. Co prawda czuła jak pazury niszczył jej skórę, ale ignorowała ten szczypiący, delikatny ból i pozwalała kocurkowi na dalsze poczynania.  Na początku przyglądała się jak pupilek bawi się czarnymi cekinami, ale dość szybko ją to znudziło.  Pewnie nie poddałaby się tak szybko, gdyby nie fakt, że poprzednie dwie godziny spędziła na obserwowaniu snu tego malucha. Tym razem pozwoliła mu egzystować w spokoju. Wzięła książkę i rozłożona wygodnie zaczęła czytać. Nie mogła skupić się na zdaniach, jej myśli cały czas uciekały w bliżej nieokreślonym kierunku. Po chwili zrezygnowała z tej udręki i zamknęła tom. Położyła go obok siebie, a wzrok utkwiła w połowie zasłoniętym oknie. Światło zdawało się falować na brudnej szybie. Później wpadało w sidła kanciastej kuli i rozpraszało się na małe, kolorowe kreski. Spadały one na parapet, najbliższą ścianę i czarne cekiny. Dziewczyna uwielbiała obserwować rozproszenie światła. Czasami wyobrażała sobie, że jest takim promieniem, który wpada w pułapkę szkła i aby się uwolnić rozszczepia się na miliony mniejszych części. O ileż życie stałoby się prostsze, gdyby potrafiła dokonać czegoś takiego! Ale była tylko zwykłą dziewczyną, która nie potrafiła nawet skupić się na czytaniu, więc ileż jej brakuje, żeby stać się wiązką światła!
Kocurek wbił pazurki z bluzę i szarpnął nimi mocniej w bok. Dziewczyna skrzywiła się lekko, od razu poczuła jak w jej skórze tworzy się przestrzeń. Poczuła szczypanie i piekące ciepło w miejscu, w którym zwierzątko wbiło swoje pazurki. Zastanawiała się czy przypadkiem nie było to na tyle silne szarpnięcie, że zaczęła krwawić, ale szybko porzuciła przejmowanie się tą kwestią. Nawet gdyby tak się stało, podrapania nie są poważną rzecz, krew szybko zasycha na szramie i tyle jej jest. Nie wymagało to nawet spojrzenia, więc dziewczyna nawet się nie podniosła. Poczochrała tylko kotka między uszami, żeby się trochę uspokoił, obawiała się, że w tym tempie z jej bluzki zostaną tylko strzępy materiału. Może to nie była jej ulubiona część garderoby, ale też nie zamierzał się jej tak szybko pozbywać.
Tuż przed szybą przeleciał jakiś ptak. Dziewczyna nie mogła jednoznacznie stwierdzić, wiedziała tylko, że nie był to gołąb. Stwierdziła to z dużą ulgą, ponieważ nie znosiła tych ptaków, które zawsze siadały jej na parapecie, a ona wtedy musiała je odstraszać. Uważała ten gatunek za szkodniki, które wyłudzają od miękkich ludzi jedzenie. Sama nigdy nie rzuciła im nawet okruszka. Gdy była młodsza, zbudowała w przedszkolu karmnik, stanowił on jej chlubę. Zamieściła mały domek tuż obok okna i codziennie sypała tam jakieś ziarna. Lubiła obserwować jak zlatują się maleńkie ptaszki, które brały najwięcej ile mogły i szybko odlatywały. Robiły zupełnie jak ludzie, zachłannie troskają się o swoją „własność”, co najmniej jakby ktoś czaił się za rogiem tylko po to, aby im ją odebrać. Jak się później okazały, małe ptaki miały sporo racji w swoich czynach, bo do karmnika zaczęły zlatywać się gołębie, jakby mało dostawały jedzenia od przechodniów i staruszek. Jako że dziewczyna nie mogła się ich pozbyć, postanowiła zdjąć cały karmnik. Zapewne ze stratą dla małych ptaszków, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie zamierzała dokarmiać gołębi, które zawsze siadały na antenach i zaburzały transmisję. Być może było to bezwzględne, ale miała wtedy tylko kilka lat i naprawdę nie było nic ważniejszego niż obejrzenie swojej ulubionej bajki. A jak miała ją obejrzeć skoro gołębie zaburzały transmisję?
Przeniosła spojrzenie na ścianę, która była powyklejana różnymi pocztówkami, zdjęciami i cytatami z podręczników. Żadna z tych kartek nie stanowiła jej twórczości. Nie lubiła ruszać się z domu, ubóstwiała leniwe popołudnia, takie jak dzisiejsze, kiedy mogła wygodnie rozłożyć się na dywanie i oddać swojej ulubionej czynności. Między innymi czytaniu. Pocztówki przysyłali jej znajomi z całego świata, bo jedną z licznych pasji południowego lenistwa była epistolografia. Tradycyjne pisanie listów sprawiało jej niesamowicie wiele przyjemności, była skłonna poświęcić temu nawet kilka godzin, tylko po to, aby każda litera była starannie zakreślona, by treść miała odpowiedni układ i logiczny sens. Pisała pierw całość na brudno, później skreślała, rysowała kreski, dopisywała. Następnym etapem było przepisanie wszystkiego na piękny, specjalnie do tego celu kupowany papier. Wszystko musiało być dopracowane, bo miało na celu zachwycić na pierwszy rzut oka. Dziewczyna w pokrętny sposób znalazła miłośników tej zapomnianej techniki i od tamtej pory regularnie wymieniała listy z osobami z różnych stron świata. To właśnie oni przysyłali pocztówki i zdjęcia ze swoich licznych podróży. Ona nigdy nie wysłała im czegoś podobnego, bo kwintesencją jej życia było przesiadywanie w domu i oddawanie się medytacji. Cytaty również nie były jej dziełem. Owszem, bardzo często zdarzało jej się zatrzymać przy którymś zdaniu w książce, ale nigdy nie drukowała ich na cienkich pasmach papieru. Większość po prostu od razu zapamiętywała. Te, które wisiały na jej ścianie zawędrowały do niej właśnie w lisach albo ktoś podrzucił jej przy okazji, uważając, że może jej się spodobać. Przeważnie to przekonanie się sprawdzało. Nie była wybredna, kompletowała te myśli i sentencje, biorąc z nich przykład i często wprowadzając w życie. Jedynie pojęcie „korzystaj z życia” czy „chwytaj dzień”, było pojmowane przez nią nieco inaczej niż odgórnie to przyjęto.
Przez głowę przeszła jej myśl, że może kiedyś pojechała by do któregoś ze swoich korespondencyjnych przyjaciół. Ta wizja była o tyle kusząca, że mogłaby zobaczyć coś nowego, doświadczyć odmiennej codzienności. Z drugiej strony wiązało by się z tym sporo zachodu i stresu. Musiałaby załatwić sobie transport, ale przede wszystkie – opuścić swoje cztery kąty na dłuższy czas. Skoro już by się gdzieś wybrała, to na pewno nie na dwa-pięć dni, bo to nie miałoby sensu. Tyle szykowania i motywowania samej siebie, żeby zaraz wrócić? Gdyby już się gdzieś wybrała, zapewne została by tam na minimum dwa tygodnie. Dostała już kilka zaproszeń, w listach obiecała, że się nad tym zastanowi, postara się coś zdziałać. Nie kłamała, bo od tamtej pory uporczywie nad tym rozmyślała.  Sama też zapraszała ich do siebie, co spotkało się z dużym entuzjazmem i zapowiedzią odwiedzin. Cieszyła się na te spotkania, z drugiej strony zaczęła się trapić. Nie miała pojęcia czym mogłaby zająć swoich gości. Nie potrzebowała wiele zajęć, by czuć się szczęśliwą, a oni w większości byli bardzo aktywnymi ludźmi. Musiała wymyśleć coś godnego uwagi.
Kotek zmęczony bezowocną zabawą ułożył się wygodnie na jej brzuchu. Spojrzała na niego z czułością i zaczęła głaskać jego miękką sierść. W pokoju obok rozniósł się dźwięk spadających rzeczy. Dziewczyna podniosła się i wzięła kotka na ręce. Nie przestając go głaskać udała się w kierunku źródła hałasu. Pod stertą pudełek leżał mały piesek próbujący się wygrzebać. Dziewczyna położyła kocurka na fotelu i podeszła do małej piramidy jej rzeczy. Przesunęła pudełka i złapała psiaka pod łapkami. Uniosła go lekko.  Piesek patrzył na nią z ufnością. Dziewczyna nie mogłaby się złościć na takie słodkie stworzenie. Postawiła zwierzę obok siebie i poklepała je lekko po karku. Spojrzała na bałagan, który był konsekwencją ciekawości młodego psa. Zaczęła zbierać zawartość pudełek i odkładać je na miejsce.
Wzięła do rąk dwie części figurki, która rozpadła się w momencie zetknięcia z podłogą. Wpatrywała się w nią chwilę bez żadnego wyrazu twarzy. Nie wiedziała co powinna zrobić. Dostała ją kilka lat temu, od swego pierwszego przyjaciela, który próbował nauczyć ją życia. Namówił ją na wyjazd do Tybetu. Nie miała pojęcia, dlaczego zabrał ją akurat tam, ale była zadowolona ze swojej decyzji. Przyjaciel nie zmuszał jej do niczego. Po prostu zabierał ją w różne miejsca tego regiony, opowiadał historie, odwiedzali razem rodziny tam mieszkające. Zamieszkali w ośrodku dla turystów, którzy pragną się nauczyć buddyjskiej medytacji. Chyba to zachwyciło ją najbardziej. Po dość krótkim czasie jej przyjaciel zmuszony był do samotnych wędrówek, bo ona wolała siedzieć i oddawać się kontemplacji. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiała przesłania buddyjskich mnichów, ale nie przejmowała się tym zbytnio.
Siedziała i patrzyła się na zniszczoną figurkę buddy. Pamiętała jak przyjaciel kupił ją w ostatni dzień ich pobytu w Tybecie. Chciała go powstrzymać, bo uważała, że to marnowanie pieniędzy, ale nie dał sobie przetłumaczyć. Już dawno straciła kontakt z tym przyjacielem, przez jakiś czas jeszcze ze sobą pisali, ale później on się przeprowadził i nie dał żadnego znaku życia. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, ale nawet nie mogła tego dociekać. Pozostała jej tylko ta figurka, która w tej chwili była przepołowiona.
Odłożyła ją na bok i spojrzała na psiaka.
- I coś ty najlepszego zrobił?
Piesek w odpowiedzi podbiegł do niej radośnie i lizną ją w policzek. Pokręciła głową i pogłaskała zwierzaka. Wstała, odkładając ostatnie pudełko na miejsce. Na podłogę spadła pocztówka z Meksyku. Podniosła ją i odwróciła. „Słoneczne pozdrowienia dla mojego leniucha” – tak głosił podpis. Uśmiechnęła się delikatnie i postawiła kartkę na półce, opierając o pudełko.
- Może tak ma być… - znów spojrzała na psiaka. – Chodź, przejdziemy się – ruszyła w stronę drzwi, a piesek za nią.
Kocurek spał na fotelu, grzejąc się w popołudniowym słońcu, a zniszczona figurka leżała obok niego. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz