środa, 22 sierpnia 2012

Al: On i Towarzysz.

Wybaczcie. Sesyjki nadal nie mam, okazuje się, że to bardziej skomplikowane niż mi się wydawało, muszę się dokształcić. Główne opowiadanie również stoi, choć powoli zbieram się na jego zakończenie, aczkolwiek koniec będzie inni od tego, które na początku planowała.

To już będzie trzecie opowiadanko z serii Al (coś Wam opowie). 
Dedykuję go Zagubionemu Królewiczowi, nie wiem czy to przeczyta, ale tak po prostu mu to dedykuję i już.

Al: On i Towarzysz.


Ściemniało się powoli. Słońce znikało za fioletowymi chmurami, ale z ich oczu umykało jeszcze prędzej za drzewami. Okno było centralnie na zachodniej części domu, ukazywało codziennie ten sam widok. Zachodzące słońce, lasek, góry. 
Nadchodząca noc każdego dnia wydawała się taka sama. Ciężko było pojąć jak coś co miało być przyjemnością, rozkoszą na samą myśl, stało się czymś co przyprawiało o wyrzuty sumienia i niewytłumaczalny lęk.

Odpowiedzialność za czyny i słowa spadały na niego każdego wieczoru. Kłótnie pomiędzy duszą, ciałem a umysłem nie dawały spokoju. Nie chciał tego tak ciągnąć. Nie chciał nawet tego zaczynać. Uległość jego nie objawiała się w pokornym przytakiwaniu. Nikt nie rozumiał co w nim jest uległe. A On kłócił się co wieczór z samym sobą. Jego moralność i chęć spełnienia zachcianki. Przecież nie może ciągnąć dalej tej farsy! 

Jego Towarzysz nigdy nie pojął sprzeczności charakteru. Nie słuchał ani jego, ani siebie. Może gdyby to uczynił, szybciej by dostrzegł, że z tego nic być nie może. Gdyby tylko zechciał usłyszeć.

Czułych słów nie było wiele, za to masa pytań i zbędnych zdań. Dlaczego Towarzysz nie dał się poniesć chwilowej rozkoszy, tylko ciągle o czymś mówił. Gdyby wtedy zamilkł on nie miałby z tym żadnego problemu. Milczenie było czasem lepsze.

Gesty nie okazywały uwielbienia. Były tylko dziecinną igraszką, młodzieńczą pokusą, badaniem nieznanego terytorium. Zawsze takie były. Czy wiedzieli o tym oboje? On wiedział i w końcu to zaczęło go męczyć. Nie chciał by tak to się toczyło. Towarzysz zasługiwał na coś całkiem innego, lepszego. Tu nie było niskiej wiary w siebie, tu brakowało czegoś całkiem innego. Czego On nie mógł Mu dać.

W całej tej sytuacji zawiniła jego uległość. Zawsze wiedział, że do niczego dobrego to nie doprowadzi, ale cóż mógł począć. Nawet teraz robił to z powodu na Towarzysza. Chciał spełnić jego życzenie, pragnął by było mu dobrze. Nie dążył do zadowolenia samego siebie bo nie było mu to potzrebne. Spełnienie Towarzysza było jego spełnieniem. Tylko jak długo można się oszukiwać.

On-tak czuły na innych, na dotyk, na bliskość, na słowa-stał się nagle niechętny całej tej obłudzie. Z dnia na dzień pragnienie Towarzysza stało się dla niego przekleństwem. Z powodu świadomości i czynów. Nigdy nie zamierzał go ranić, ale też nie przysiągł stałości. Chciał zgasić pożądanie, ale było za późno. I to z jego winy.

Pozbawiony już zdolności delikatnego obchodzenia się z Towarzyszem zamilkł. Wieczór był dla niego czasem niepokoju. Chciał zasnąć jak najszybciej. Liczył, że go to ominie a sen będzie trwał jak najdłużej. Mary nocne nie dawały mu spocząć. Każdy poranek był taki sam. Czule obejmował Towarzysza, przepraszał bezgłośnie za siebie, po chwili odpychał od siebie. Nie mógł znieść tej myśli. 
Jednej, bolesnej prawdy- Towarzysz chciał go całego dla siebie...