środa, 15 października 2014

Cisowe Wzgórza [cz.1]

Cisowe Wzgórza - dzień 1 część 1

Gdzieś w oddali musiały znajdować się klify. Wysokie i strome, przez tyle lat obijane przez fale. I to właśnie te resztki głębinowego prądu uderzały w skały gdzieś nieopodal. Dźwięk przedzierał się przez gęstwiny chaszczy i szeroko rozpostartą łąkę. Widmo rozchodziło się dookoła, jakby nie mogło znaleźć punktu zaczepienia, od którego mogłoby się obić z powrotem w stronę nadbrzeża. Właśnie dlatego dla większości było zagadką dokładne miejsce położenia klifów. W istocie wystarczyło wspiąć się na pagórek, po którym resztki dźwięku spływały w dolinę. Stamtąd było już widać zarysy końca lądu. Szeroko rozpostarte niebo i fragmenty zieleni i granatu wody.
Turyści nie wiedzieli o tej sztuczce, miejscowi już się nią nie interesowali. Tylko zagorzali fani się tam wybierali. I ci, którzy wierzyli w legendy.
Legendy o pięknościach mieszkających w tamtejszych trawach. Powieść głosiła, że czwartego dnia od pełni księżyca, wśród gęsto rosnących cisów można spotkać elfie piękności. Oczywiście spotkanie z takimi istotami nie było bezpieczne i mało kto powracał z takiej wyprawy. Z tych powodów nikt nie potrafił powiedzieć co tak naprawdę dzieje się z wędrowcami, którzy szukali piękności wśród cisów. Czyżby istoty te porywały swych wielbicieli? Zamieniały ich w kruki, które krążyły po całym kraju? Może zmuszały biedaków do skoków w wodę. Istniało przekonanie, że elfie duchy były spokrewnione z syrenami i dostarczały im pożywienia. To wierzenie powodowało brak zainteresowania miejscowych tamtymi rejonami. Komu to do szczęścia było potrzebne?
Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kogo nędzą takie przygody, ktoś kto chce sprawdzić każdą plotkę, każdy najmniejszy nonsens. Kimś takim właśnie był Filip.
Młody mężczyzna, który któregoś dnia stanął w drzwiach tawerny i oznajmij, że dowie się gdzie znikają cisowi wędrowcy. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Żadna osoba znajdująca się w środku nie poparła jego pomysły, nie odradziła mu tego działania. Po prostu dalej zajmowali się swoimi sprawami. Filip nie przejął się brakiem reakcji. Wszedł w głąb pomieszczenia i zamówił sobie kufel piwa. Usiadł pod oknem i zaczął przezeń wyglądać. Znał okoliczne tereny niemal na pamięć, nie był jakimś przypadkowym przybyszem z drugiego końca świata zwabionym ponętną wizją spotkania nimf. Mieszkał na tych ziemiach od urodzenia, zbadał tyle zakamarków ile tylko zdołał. I właśnie teraz, po swoich dwudziestych urodzinach, postanowił odkryć tajemnicę Cisowych Elfów.
Pomysł ten pojawił się nagle, przez zupełny przypadek, gdy jego kumpel opowiadał o swoim przodku, który właśnie podobno został porwany przez syreny. Filip dopytał się o tyle szczegółów, ile tylko zdołał. Rozważał różne możliwości i szanse. W końcu, gdy miał wszystko przepięknie ułożone postanowił udać się na tę wyprawę. Nie było w tym nic szalonego, młodzi przecież nie wierzyli w legendy i klątwy. Zatem co mogło mu się stać po takiej wycieczce na Cisowe Wzgórze? Zupełnie nic - mówili znajomi i rodzina. Starci byli nieco mniej optymistycznie do tego nastawieni, ale to zwykła przezorność "by nie wywoływać wilka z lasu".
Nikt go nie zatrzymywał.
I też nikt nie chciał z nim iść.
Przeniósł spojrzenie na wnętrze tawerny. Kilku rosłych mężczyzn, prawdopodobnie hutników, siedziało po drugiej stronie jedząc dużymi łyżkami obiad. Popijali to piwem i co jakiś czas, któryś przetarł sobie wąsy z piany. Filip wyobrażał sobie jak muszą wyglądać tutaj wieczory. Widział tych samych mężczyzn, ubranych prawie identycznie, ale już bardziej wyprostowanych, pijących to samo piwo i wystukujących rytm melodii o podłogę swoimi wielkimi, ciężkimi butami. Widział młode kobiety tańczące z młodymi kolegami, kelnerki uwijające się między całą rzeszą ludzi. Na pewno właśnie tak to wyglądało wieczorami, ale teraz było południe, środek roboczego dnia. Wnętrze było ciemne i puste. Prócz niego i grupki mężczyzn w kącie siedziała jakaś zakapturzona postać, trzymała w ręce jakiś łańcuch lub podobną rzecz. Nie poruszyła się ani trochę odkąd Filip wszedł do tawerny. Siedziała w miejscu. Spod ciemnego kaptura wystawały jasne kosmyki włosów i nic więcej. Dłonie, które trzymały dziwaczny łańcuch, były okryte czarnym materiałem, tak, że stapiały się z całą resztą.
Filip przyglądał się tej postaci z zaciekawieniem, aż w końcu wstał i podszedł do niej.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
Nim zdążył coś jeszcze powiedzieć, postać zerwała się z krzesła, wyminęła go i wyszła z tawerny. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Filip miał wrażenie, że osoba w kapturze odpowiedziała mu "nie zbliżaj się do cisów", ale mogło mu się po prostu zdawać. Obrócił się w stronę drzwi i nawet do nich podbiegł. Wyjrzał na zewnątrz, ale nigdzie nie było zakapturzonej postaci. Wokół krzątali się miejscowi robotnicy i dzieci, które były jeszcze za małe, żeby pójść do szkółki.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce. Dopijając swoje piwo zastanawiał się, dlaczego tamta osoba tak się zirytowała, gdy do niej podszedł. Nie mógł jednak wymyślić odpowiedzi, a nie zapowiadało się też na to, żeby miał uzyskać ją od kogokolwiek. Wstał i podszedł do lady.
- Chciałbym jednoosobowy pokój na najbliższy tydzień.
- Całe siedem dni?
- Zgadza się.
- Płatne z góry.
- W porządku.
Wyciągnął pieniądze i wręczył karczmarzowi. Tamten podał mu klucz i wskazał schody, które prowadziły na górę, do pokojów. Były to stare, skrzypiące deski, które najwidoczniej już dużo zniosły. Filip wszedł po nich ostrożnie na górę. Rozejrzał się po obskurnym korytarzu myśląc nad tym, kto nocuje w takich miejscach. Siebie jakoś nie uwzględnił, ten pokój nie był mu bardzo potrzebny, po prostu wolał mieć jakieś miejsce, żeby przespać się nad świtem. Większość czasu zamierzał spędzić na Wzgórzu.
Wszedł do pokoju. Jego oczom ukazał się mały, kwadratowy pokoik z widokiem na najbliższy dom i stajnie.
- Pięknie - powiedział do siebie i rzucił worek na łóżko, które momentalnie zaskrzypiało. Otworzył drzwi do łazienki, a raczej pomieszczenia, które miało ją imitować. Pomieszczenie metr na metr mieściło w sobie klozet i natrysk. Umywalka była wewnątrz pokoju, bo tutaj już w żaden sposób by się nie zmieściła. Filip zaczął żałować, że nie sprawdził tego nim zapłacić. Zawsze mógłby poprosić jakiegoś miejscowego o miejsce w stodole. Kto wie czy tam nie miałby większego luksusu aniżeli tutaj. Zamknął łazienkę i podszedł do okna. Ze stajni wychodził chłopak prowadzący konia, trzymał go na grubym łańcuchu.
- Dobra, nic tutaj po mnie - Filip wyciągnął z worka torbę na ramię, w której miał przygotowane rzeczy, które na pewno przydadzą mu się przy obserwacji.
Miał cztery dni na przygotowanie się do spotkania z elfami, chciał to zrobić jak najlepiej. Postanowił, że zbada cały teren Wzgórza, by nie zgubić się tam po ciemku, ani nie dać się zwieść nocnym marom. Już nie raz myślano, że kogoś porwano, gdy okazywało się, że człowiek po prostu zbłądził lub spadł z klifów, bo nie zauważył końca drogi. Filip nie zamierzał być jednym z nich.
Zszedł szybko po schodach i opuścił tawernę. Omijał robotników, którzy w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Jakiś dzieciak rzucił w niego kamieniem, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Wiedział, że nie ma sensu wdawać się w sprzeczki z tutejszymi, zwłaszcza z maluchami.
Gdy znalazł się już poza terenami miasteczka żwawo zaczął kroczyć ścieżką pod górę. Zapewne kiedyś była to ładnie udeptana droga, teraz jednak porastała ją trawa i drobne zioła, ale dało się dostrzec ślady starego szlaku. Już chwilę po wkroczeniu na ten szlak, Filip usłyszał odgłos fal, musiały znajdować się całkiem daleko, bo do złudzenia przypominały szum wiatru, ale on nie dał się oszukać.
Był ciekawy jak to wszystko wygląda na górze. Czy będzie cały czas musiał iść pod górę? Czy w którymś momencie zacznie schodzić, a może teren zmieni się w kolejną równinę? Rozglądał się dookoła, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów, chociaż tych nie było zbyt wiele. Trawa, kamienie, stare ogrodzenia od zagród. Tereny osadnicze musiały kiedyś sięgać pod sam szczyt Wzgórza, a może nawet mieściły się nieopodal klifów. Nikt nie chciał mu zdradzić jak kiedyś rozwijała się tutejsza kultura. Ludzie byli skupieni przede wszystkim na dniu dzisiejszym. Na tym, by wykonań swoją pracę, a wieczorem trochę się zabawić lub spędzić spokojnie czas w domu z rodziną. Filip wcale im się nie dziwił, ale mogli chociaż trochę mu podpowiedzieć o tutejszym życiu kiedyś, wtedy, gdy narodziły się legendy.
 Teren przestał piąć się ku górze. Filip dotarł do właściwej części Wzgórza. Przed nim rozpościerała się wielka równina. Pięć razy większa od Doliny u swego podnóża. Ogromne pastwisko! - pomyślał Filip. I brnął dalej przed siebie. Chciał przejść je całe, znaleźć koniec trasy, zobaczyć jak wyglądają nisze i platformy klifowe. I oczywiście sprawdzić jak szeroko i długo rozstrajają się cisy, które miał wrażenie, że już dostrzega. To mogło być tylko złudzenie, podpowiedziane przez mocne pragnienie. Czuł się coraz bardziej podekscytowany, chociaż to dopiero był początek. Przed nim cztery długie dni ekspedycji. I w końcu finał, który przecież był zagadką.