czwartek, 30 stycznia 2014

Słabo.

To jest słabe... Ale nie mam siły tego poprawiać... Przykro mi, że to jest taki słabe.. Może następne będzie lepsze...Więc będzie krótsze, żeby nie było długo gorsze.

Pantera spotyka Panterę



Kobieta leżała skulona pod drzwiami. Miała szczęście, że sąsiedzi byli do tego przyzwyczajeni, inaczej ktoś zapewne zawiadomiłby policję. Było jej zimno, nawet we śnie, bo wciąż spała. W środku nocy obudziła się w miejscu, którego zupełnie nie znała, obok kogoś kto mętnie przypominał jej o wydarzeniach  z poprzedniego wieczoru. W pokoju było mnóstwo ludzi, którzy leżeli obok siebie lub, w niektórych przypadkach, na sobie. Wyglądało jakby jeszcze kilka godzin temu odbywała się tutaj jakaś wesoła impreza, po której nikt nie był w stanie opuścić lokalu. Byli jednak tacy, którzy opuścili imprezę nim ta przerodziła się w jeden wielki zbór nieświadomych osób. Magda odgarnęła włosy i rozejrzała się dookoła. Przerażona poderwała się z sofy, na której jeszcze przed chwilą spała z jakąś blondynką. Rzeczona przekręciła się na drugi bok, kołdra zsunęła się z jej bioder, odsłaniając nagą skórę. Cholera – pomyślała Magda, przeskakując między „martwymi”. Do jej świadomości docierały wydarzenia z wieczora. Kłótnia, zatrzaśnięte drzwi. Skończyło się „jak zwykle”, a obiecała sobie, że to się już więcej nie powtórzy. Ubierała się w pośpiechu, żeby zdążyć. Właściwie nie wiedziała, która godzina, ale czuła, że musi się śpieszyć. Wybiegła w ciemną i okrutnie zimną noc, zmierzając w stronę mieszkania Eli.
Tak się tutaj znalazła. Przylazła w środku nocy i zaczęła pukać, ale nikt jej nie otworzył. Nic też dziwnego, bo wszyscy, którzy byli w środku od dawna spali w gorących pościelach. Może nie do końca, bo Ela nie spała, ale też nie była w stanie usłyszeć pukania. Leżała pod kocem, wpatrując się w ciemność i szeptem powtarzała „nic nie widziałaś, to tylko zły sen”.
W takich okolicznościach Magda nie wymyśliła nic lepszego jak zaczekać do rana. Na początku usiadła pod drzwiami, ale z czasem jej głowa stała się zbyt ciężka i kobieta zasnęła. Podczas snu skuliła się, żeby było jej cieplej. Śniła jej się zamieć, przepaść i echo, które krzyczało głośniej niż ona sama.

Ela była zdziwiona tym widokiem. Otworzyła drzwi i zobaczyła skuloną Magdę na wycieraczce. Może to samo w sobie nie było jakieś szokujące, bo artystka już wiele nocy spędziła w ten sposób, ale Ela nie spodziewała się, że i tym razem kobieta pojawi się tutaj tak szybko. Wciąż była na nią zła… mimo to, zrobiło jej się żal Magdy, więc zanim opuściła mieszkanie, nakryła artystkę kocem i dopiero wtedy odeszła nie budząc jej.

Magda poczuła ciepły oddech na swoim policzku, a później coś lepkiego. Otworzyła oczy, przed nimi ukazała się czarny pysk jamnika, który właśnie pełen szczęścia lizał ją po twarzy. Odepchnęła zwierzę od siebie i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Mogłabyś w końcu kupić sobie tutaj mieszkanie – stwierdziła starsza pani, która właśnie otwierała drzwi naprzeciwko. – Albo dać spokój tej biednej dziewczynie… - pokręciła głową i weszła do swojego domu.
- Ta… - burknęła Magda w odpowiedzi, ale drzwi już dawno się zamknęły. Kobieta zorientowała się, że jest przykryta kocem, a to mogło oznaczać tylko jedno. – Ela już wyszła – westchnęła i sięgnęła po telefon. Wybrała numer Eli, ale nikt nie obierał, więc zadzwoniła do Nou, zwalając na nią całą winę.

*

Ludzie zerkali ukradkiem na tę dość dziwną parę. Próbowali powstrzymać swój wzrok, ale większości się to nie udawało. Niektórzy z nich nawet odwracali się za nimi, gdy już je minęli. One były całkowicie do tego przyzwyczajone. Pierwsza z nawyku ignorowała ludzi, druga po prostu przywykła.
Biała twarz zlewała się z jasnymi pasmami włosów i puszystym kapturem. Twarz nie wyrażała emocji, zwłaszcza dla kogoś kto widział ją po raz pierwszy. Nieliczni mogliby dostrzec nutę zadowolenia. Smukła dłoń wyciągnięta z rękawa leżała swobodnie na nodze i czekała, aż kolejne płatki śniegu dotkną ciepłej skóry.  Anastazja lubiła to uczucie. Od zawsze kochała zimę, ta pora niezaprzeczalnie należała do niej. Dziewczyna spoglądała jak jedyny w swoim rodzaju kształt właśnie zmienia się w kroplę wody, czyli znika na zawsze. Fascynowała ją ta zależność, istnienie, którego nie dało się powtórzyć. Przyroda miała jej tyle do zaoferowania, przecież każdy płatek śniegu miał swój własny, niepowtarzalny kształt. Kiedyś myślała, że z ludźmi jest podobnie, że i oni są nie do podrobienia. Z wiekiem coraz bardziej się rozczarowywała… Oni nie byli niepowtarzalni, każdy miał w sobie jakiś element, który mogła znaleźć u kogoś innego. Już od dawna wiedziała, że kierują nimi schematy. Nie była wolna od poczucia, że i ona taka jest, ale czuła się lepsza od tej szarej masy, bo należała do mniejszej grupy powtarzalnych cech. Nie chodziło jej o wygląd, ani o sposób myślenia. Cała jej „oryginalność” polegała na tym, że nie mogła chodzić. Takich ludzi było dużo, ale mniej niż tych sprawnych. To czyniło ją taką dumną.
Oderwała spojrzenie od swojej dłoni i akurat spotkała się nim z młodym chłopcem, który kątem oka zerknął na nią przebiegając obok. Młodzieniec odwrócił się za siebie i prawie poślizgnął na oblodzonym krawężniku. Tego już nikt nie zauważył, prócz przechodniów, którzy akurat przekraczali ulicę. Anastazja nigdy nie odwracała się za ludźmi a Wanda skupiona była na drodze. Próbowała domyślić się powodu ich wycieczki. Nie była przyzwyczajona do wyjść w środku dnia, w dodatku przed obiadem. Jej Pani nie lubiła przebywać wśród ludzi, bo działali jej na nerwy, a do biblioteki zazwyczaj wybierały się wieczorem. I to w umówione wcześniej dni. Wanda nie mogła znaleźć przyczyny zmiany tego schematu.
Kobieta nie rozglądała się na boki. Patrzyła tuż przed siebie, czasami obserwowała delikatne ruchy białych dłoni Anastazji. Wiedziała, że dziewczyna uwielbia zimę. Ona sama miała do niej stosunek mocno obojętny. Śnieg, deszcz, słońce, nie robiło jej to większej różnicy, wszystkie pory roku były dobre i potrzebne. Czerpała przyjemność ze wszystkiego co znalazła na swojej drodze, nie miała innego wyjścia. Już dawno nauczyła się, że należy brać odpowiedzialność za swoje decyzje i uważała, że samopoczucie zależy tylko od jej wyboru. To też bardzo rzadko płakała lub dopuszczała do siebie niezadowolenie. Nie miała czasu na tego typu zachowania i odczucia, nieustannie musiała zajmować się emocjami i myślami Anastazji. W większości opierało się to na zasadzie zgadywania w ciemno, ale czy mogła postępować inaczej? Według niej nie było możliwości, która zwolniłaby ją od tych obowiązków. Z resztą sama się na to pisała, więc nie mogła teraz narzekać na taki stan rzeczy. Tylko przez chwilę, na początku, myślała, że będzie tak jak kiedyś. Anastazja szybko rozwiała jej wyobrażenia, od tamtej pory Wanda nie oszukiwała się więcej. Tylko czasami przyłapywała się na myśleniu o jakimś kroku w przeciwną stronę, na ulotnej nadziei, która mimo usilnych prób wyplewienia nadal tliła się gdzieś w umyśle kobiety.
- Trochę mi szkoda tej Eli… - odezwała się w końcu Anastazja.
- Tak? – Wanda wybita z myśli nie bardzo wiedziała o co chodzi.
- Tak – odparła oschle Anastazja, biorąc pytanie Wandy za szczyt głupoty. – Cyryl wspomniał, że znów pokłóciła się z tą swoją… jak jej tam było?
- Magdą?
- Właśnie.
- Skąd Cyryl wie takie rzeczy? Wydawało mi się, że Ela raczej nie zwierza się ze swoich prywatnych spraw.
- Nie rozśmieszaj mnie.
„Jakby to było w ogóle możliwe” – pomyślała Wanda.
- Oczywiście, że Ela nie powiedziałaby o tym nikomu.
- W takim razie skąd wie?
- Wando, Cyryl jest bardzo dobrym obserwatorem – Anastazja mówiła to takim tonem, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku, choć Wanda świetnie wszystko rozumiała i bez tego. – Widział już jak wygląda ta biedna kobieta, po kolejnych „wybrykach” Magdy. Swoją drogą nie rozumie, dlaczego ona się z nią jeszcze męczy.
„ Może dlatego, że ją kocha?”
- Prawdopodobnie zbyt długo trwa w tym paradoksalnym ko…
- Nie, nie snuj mi tutaj tych swoich psychologicznych teorii.
- Jak sobie życzysz.
- Tak sobie myślę, że mogłybyśmy ją zaprosić do nas, w ramach pocieszenia.
„ Faktycznie, bo ty jesteś mistrzem poprawiania humoru.”
- Twój ojciec nie będzie z tego zadowolony. Nie lubi, gdy zapraszasz pracowników.
- Dobrze wiem czego nie lubi mój ojciec. Szczerze powiedziawszy rozumiem go, ale Ela nie jest zwyczajnym pracownikiem. Jest naszą… znałam ją zanim zaczęła pracować w naszej firmie.
- W takim razie napiszę do niej jak tylko dotrzemy do biblioteki.
- Dobrze, niech przyjdzie dzisiaj wieczorem albo jutro przed południem.
- Wtedy jest w pracy.
- Racja, więc niech przyjdzie dziś wieczorem. Trzeba jej w końcu przemówić do rozumu.
- Myślisz, że będzie chciała Cię słuchać?
- Oczywiście – Anastazja nie brała pod uwagę innej możliwości. Ludzie zawsze się jej słuchali, od najmłodszych lat. A teraz, gdy pomagała ojcu prowadzić firmę, tym bardziej to robili.
Wanda szczerze wątpiła, by Anastazja była w stanie „przemówić” do Eli. Być może nie wiedziała zbyt wiele o miłości, ale na pewno rozumiała w tej dziedzinie więcej niż jej Pani, która kierowała się w tej dziedzinie kryteriami ściśle egoistycznymi. Nawet ten dziwni romans z Cyrylem… Mężczyzna niby wiedział, że dziewczyna robi to tylko dla zabawy, ale i tak na to pozwalał. Wanda często zastanawiała się czy jest tak ślepo w nią zapatrzony, czy też nie ma lepszych zajęć. Istniała możliwość, że jedno i drugie.
W końcu dotarły pod budynek bibliotek.

*

Wyśledzenie jej tropu zajęło mu całkiem sporo czasu. Był z tego powodu niezadowolony, nawet ogromnie sobą zawiedziony. Usprawiedliwiał się tym, że przecież jego siostrzyczka była starcza i miała więcej doświadczenia w tych gierkach. Nie mógł jej wybaczyć, że tak po prostu ich zostawiła. Magda wiele razy kazała mu się odczepić od tej sprawy, ale on nie słuchał, jakżeby mógł? Dopytywał się dlaczego, ale nikt nie chciał mu odpowiedzieć. Wyglądało na to, że wszyscy ze spokojem przyjęli odejście Wilka. To go denerwowało. „Jak ona śmiała?” – pytał wciąż i nieustannie.
Od dnia odejścia siostry uznał ją za wroga. Nawet jeśli kiedyś wiązały ich silne, braterskie więzy, z tamtym dniem przestały one istnieć. Kojot zdał sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele wie o tej kobiecie, a skoro chciał ją wyzwać i pokonać musiał wiedzieć jak najwięcej. Dlatego węszył. Wszędzie, gdzie się tylko dało. Niestety Nou była zmyślnym przeciwnikiem, nie pozostawiała po sobie śladów. Sokół nie chciała mu nic powiedzieć, tłumacząc się złożonymi przysięgami. Tak też w istocie było, obowiązywały ich przyrzeczenia, ale skoro Wilk mógł je złamać, dlaczego on miałby nie móc?
Dopiero któregoś dnia, przeglądając stare rupiecie w piwnicy, znalazł zakurzony notatnik. Nie było w nim wiele, ale wystarczająco by dalej już sobie poradzić samemu. Co najważniejsze, na pierwszej stronie tkwił napis „moja historia – Cu glas”. Było dla niego oczywistym czego ma teraz szukać. W końcu znalazł, ale gdy poszedł tam wieczorem okazało się, że historia, która zapewniłaby mu choć odrobinę przewagi nad wrogiem została zabrana tego samego dnia, tylko wcześniej.
Postanowił więc, że pójdzie tam dnia następnego i każdego kolejnego póki nie zdobędzie tej historii.

*

Dziewczyna odchyliła się nieco do tyłu, ale nie uratowało jej to przed nagłą zmianą sytuacji. Została złapana za przegub pociągnięta, nim zdążyła zareagować albo się sprzeciw. W sali młodzieniec wciąż sprzeczał się w Panią Ludmiłą, a ona próbowała wyjaśnić sobie co się właściwie dzieje. „Dlaczego ta kobieta ciągnie mnie za sobą?” – śledziła zamaszyste kroki brązowych butów, które kierowały się w stronę czytelni albo wieszaków. Amelia nie była pewna gdzie jest ciągnięta, bo oba miejsca były po drodze. Próbowała nadążyć za kobietą, równocześnie pragnęła w jakiś sposób się jej wyrwać. Nie przychodziło jej nic do głowy prócz możliwości szarpania ręką, a tego akurat wolała unikać.
Nagle Brązowe Buty się zatrzymały, a Amelia, która z rozpędu nie zdążyła się zorientować wpadła na kogoś i przewróciła się do tyłu. Skrzywiła się lekko i szybko podniosła. Pochyliła głowę, chcąc przeprosić osobę, na którą natarła, ale w tej samej chwili zorientowała się, że patrzy w czyjeś jasne oczy. Przestraszona schowała się za nieznajomą kobietą, która wciąż stała w miejscu. Ciszę przerwało ciche prychnięcie.
Amelia wyjrzała zza pleców swojej porywaczki. Wciąż widziała tam dziewczynę, teraz nawet nie mogła spoglądać w dół, jej poczucie bezpieczeństwa zostało zniwelowane do granic możliwości. Wbiła więc wzrok w czubki własnych butów.
- Prze-przepraszam – wykrztusiła do kobiety, która zdążyła już się przesunąć. Nie była w stanie za wiele stwierdzić o jej wyglądzie, bo zdążyła tylko zobaczyć płaszcz, który właśnie był ściągany i typowe na tę porę roku obuwie. Za to niemal dokładnie mogła przyjrzeć się dziewczynie, która przed chwilą prychnęła, która przywłaszczyła sobie prawo spoglądania w oczy Amelii. A wszystko dlatego, że głowa (a zatem i oczy) owej osoby znajdowała się na wysokości wzroku dziewczyny.
- Nic nie szkodzi – odparła spokojnie kobieta, która właśnie wieszała swój płaszcz na wieszaku, jak gdyby nic się przed chwilą nie wydarzyło.
- Nie byłabym tego taka pewna – odezwała się dziewczyna siedząca na wózku. – Mogła mi cię uszkodzić… - pokręciła głową i wyciągnęła rękę czekając, aż kobieta zdejmie jej kurtkę. – Należy patrzeć jak się chodzi – znów prychnęła.
- Naprawdę mi przykro – Amelia mamrotała cicho pod nosem.
- Spokojnie, naprawdę nic się nie stało. Anastazjo, nie wyżywaj się na obcych – ściągnęła dziewczynie kurtkę i również powiesiła na wieszaku.
Amelia przeniosła ukradkowe spojrzenie na Brązowe Buty, zastanawiała się, dlaczego tamta zatrzymała się tak nagle i teraz milczy. Przemknęła obok niej i chwyciła swoją kurtkę. Szybko naciągnęła czapkę na uszy i prawie na oczy.
- Ja… będę już szła – rzuciła w stronę kobiety, która wciąż nie reagowała. Amelia nie wiedziała co ma związku z tym czuć, ale po części się cieszyła, bo mogła stąd iść i nie martwić się o jakieś komplikacje. Spojrzała jeszcze raz na twarz Anastazji, która wpatrywała się w nią chłodno, spłoszona przeniosła wzrok piegowatą twarz swojej niedoszłej porywaczki. Było w niej coś innego, ten nikły uśmiech, który już widziała kilka razy znikł i kobieta wydawała się zupełnie inną osobą.
Amelia nie zwlekała ani chwili dłużej i wyszła z biblioteki zapinając kurtkę i chowając książkę do plecaka.
- Wanda… - Nou w końcu odzyskała głos. Nie zauważyła wyjścia Amelii, nie widziała też dziewczyny na wózku, dostrzegała tylko spokojne oblicze kobiety, która wydawała jej się ucieleśnieniem ducha.
- Znacie się? – Anastazja mierzyła wzrokiem piegowatą, doszukując się w niej jakichś odpowiedzi. Pytanie było zwykłą rozgrywką, ponieważ wszystkie trzy świetnie znały odpowiedź na to pytanie.
Wanda chwilę milczała. Starała się unikać spojrzenia zielonych oczu, udawać, że wcale się w nią nie wpatrują. Z natury opanowała czuła jak traci panowanie nad swoimi myślami i emocjami.
- Zadałam ci pytanie – upomniała się Anastazja.
- Tak… znamy się – odparła nachylając się do swojej pani i poprawiając jej wstążkę zawiązaną pod kołnierzykiem.
Nou powiodła spojrzeniem za ruchami Wandy. Na jej twarzy pojawił się krzywy grymas niechęci. Anastazja odpowiedziała tym samym, tylko w formie drwiącego uśmiechu. Jakby chciała pokazać kobiecie swoją przewagę nad nią.
- Irbis… - Nou westchnęła cicho. Mogła się tego spodziewać. „Nie! Wcale nie…” – poprawiła się w  myślach. Nigdy nie spodziewałaby się, że natknie się tutaj na tę dziewczynę, a już na pewno, że wraz z nią będzie Wanda! – Powiedz coś do mnie – poprosiła kobietę. Musiała się upewnić, że nie jest to wytwór jej wyobraźni.
- Przepraszam… - odparła Wanda, nadal na nią nie spojrzawszy.
- Możemy już wejść do środka – oznajmiła Anastazja, którą znudziła ta scena. Dowiodła już swojej przewagi nad Wilkiem, więc mogła spokojnie odejść. Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Wanda wykonała jej polecenie i wyminąwszy Nou weszła do środka.

Wilczek obejrzała się za nimi. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Zacisnęła dłoń w pięść. 
„Cholera!”



No ja nie wiem...

piątek, 17 stycznia 2014

Wanda.

Wiem, wiem, powinnam pisać ciąg dalszy "nie kontynuacji", ale jakoś tak wyszło, że powstało to o. W sumie to jest ten ciąg, ale trochę inny. Haha, tak to już u mnie jest.
I tak, tak, czasy i te sprawy w tekście są celowo pomieszane.

Wanda

W końcu podniosłaś na nią wzrok. Odkąd tu jesteś Anastazja wzbudza w tobie niepewność. To trochę nie w twoim stylu, przecież jesteś osobą zdyscyplinowaną i znającą swoją wartość. Zatem dlaczego dajesz tak sobą pomiatać? Jesteś na każde jej skinienie i żądanie, choćby było najbardziej niedorzeczną rzeczą, którą słyszałaś. Zrzucasz winę na siebie, tak jej rodzice, choć tak naprawdę nie miałaś na TO wpływu. Oni jej tak powiedzieli i ona im uwierzyła, tak samo jak ty. Teraz karzesz się za TO, ona również to robi.
Nie uśmiecha się, jej spojrzenie jest chłodne. Prawie jak jej dusza. Kiedyś było inaczej, obie uśmiechałyście się radośnie rankami  i przez całe dnie. Prawie każdą minutę spędzałyście razem, teraz już ta dwójka nie istnieje. Ani Ty, ani ona.
Zanurzasz dłoń w ciepłej wodzie wymieszanej z mlekiem. Skóra Anastazji stapia się z tą cieczą. Taka biała, niemal śnieżna. Zawsze zdumiewała cię jej uroda. 
- Którego olejku dziś mam użyć? – pytasz, gdy nabrałaś pewności, że twoje dłonie są za zimne.
Po chwili Anastazja uniosła dłoń i wskazała na zieloną buteleczkę.
Podwinęłaś rękawy i wskazałaś na swoją szyję, aby się jej złapała. Chwyciłaś ją pod kolanami i wyciągnęłaś z wody. Biała woda skapywała z jej równie śnieżniej skóry na podłogę i twoje ubrania. Posadziłaś ją i wyciągnęłaś z szuflady miękki ręcznik. Wycierałaś ją ostrożnie i dokładanie. Milczałyście, już dawno zrezygnowałaś z prób nawiązania rozmowy, a Anastazja nie miała nigdy na to ochoty.
Nalałaś olejek na dłonie i zaczęłaś pokrywać nim jej plecy. Starannie rozprowadziłaś ów płyn po całej skórze i wmasowałaś, by się nie lepiło. To jedyny sposób, w jaki ją dotykasz – ściśle profesjonalny i zdystansowany. Barki, dłonie, szyja, piersi, uda, stopy.
Powoli rozczesujesz jej włosy. Są miękkie i z łatwością poddają się szczotce, odwrotnie niż ich właścicielka. Za chwilę włączysz suszarkę i ostrożnie, żeby nie poparzy skóry Anastazji, wysuszysz jasne pasma włosów.  Później spędzicie minimum dziesięć minut przed szafą, nim Anastazja zdecyduje się co chcę ubrać i co chce, żebyś ty ubrała. Tak to wygląda. Grymaszenie przerywane milczeniem, ale ty się tym nie martwisz, wykonujesz swoje obowiązki.
Po południu przychodzi młody nauczyciel.  Anastazja mogła już dawno zrezygnować z nauki, ale nie chciała. Nie żeby lubiła się uczyć… Masz czas dla siebie, ale wolisz tu zostać, na wypadek, gdyby twoja Pani czegoś zapragnęła. Czytając magazyn medyczny przysłuchujesz się ściszonym głosom kochanków. Tak to brzmi i często wygląda. On wysuwa rękę i chce objąć białą dłoń Anastazji, a ona lekko ją cofa i patrzy na niego zalotnie, mimo to nadal się nie uśmiecha, choć nie wiesz co dzieje się między nimi, kiedy musisz wyjść. Czasami chciałabyś być na jego miejscu – młodego, przystojnego, wykształconego mężczyzny, który może wszystko. Sama też mogłabyś wszystko, masz prawie całkowite, medyczne wykształcenie, jesteś młoda i ładna, ale porzuciłaś to wszystko by siedzieć tutaj i przyglądać się tej dziwnej parze.
Gdy nauczyciel wychodzi, dziś wcześniej, proponujesz lunch.
- Pójdźmy do biblioteki.
- Teraz? 
- Tak, przygotuj nas.
Jesteś trochę zdziwiona, że idziecie tak wcześnie, w dodatku dzisiaj, ale nie pytasz o nic. Przygotowałaś kurtki i buty, spakowałaś zeszyt i coś do zjedzenia. Ubrałaś Anastazję.
- Czy coś się stało? – spytałaś w końcu.

Odpowiada ci milczenie.