wtorek, 3 maja 2011

Śmierć, która wyzwala.


 Śmierć, która wyzwala.

Śmierć jest aktem gwałtu na naszą psychikę. Zwłaszcza jeśli ten, który opuścił świat, był osobą najważniejszą w naszym życiu. Przez wiele lat zmagamy się z pytaniem „dlaczego?”. Jednak takie sytuacje tworzą nowe pojęcia.
Kiedy ktoś umrze, odkrywamy prawdę, która leży przed naszym wzrokiem. Zbyt późno doceniamy to co mieliśmy. Dopiero po stracie zaczynamy rozumieć własne szczęście. Dlaczego tak jest?
Zdarza się, że po śmierci tej ważnej osoby, nasza dusza pogrąża się. Znajdujemy się w niewyjaśnionej otchłani. I strasznie trudno się jej stamtąd wydostać...  
Choć nie zawsze. Po śmierci kogoś i uświadomieniu sobie oczywistych prawd, zaczynamy się zmieniać. Próbujemy być lepsi. Sami nie wiemy czemu, ale tak jest. Czy świadomie czy nie. Staramy się być dobrymi dla innych. Zaczynamy o nich myśleć inaczej. Tylko dlaczego tak późno?
  

Ludzie podążali za małym samochodzikiem z opuszczonymi głowami. Dziewczynka przyglądała się im uważnie. Wilgotne włosy opadały jej na twarzyczkę.
Niebo pokryte było szarymi chmurami i zaczynało kropić. Widocznie i ono chciało wyrazić swoje współczucie.
Korowód zatrzymał się. Dziewczyna rozejrzała się za Mamusią. Widziała ją. Płakała. Jak prawie wszyscy. Podeszła do nich bliżej i stanęła koło Kuzyneczki. Chwyciła jej dłoń.        
Niebiesko-szare oczka przyglądały się uważnie jak trumna chowana jest w głąb ziemi. Nie płakała, choć powinna. Szczerze powiedziawszy, bardziej chciało jej się śmiać niż płakać. Już miała czas na to by wylać łzy. W wieczór, gdy Mama przyszła i jej powiedziała. Nie wiedziała co zrobić. Płakała prawie całą noc. Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Że zostawił ją tak bez pożegnania.
Ludzie podchodzili do Mamy, Babci, Cioci. Do niej też. Połowy z nich nie znała. A nawet większości. A przecież dużo z nich było jej rodziną. Unosiła lekko kąciki ust w geście pokrzepienia. Sama nie bardzo wiedziała o co chodzi.
Spojrzała jeszcze raz na trumnę, która pokrywała się coraz większą warstwą ziemi. Podeszła do Mamusi i chwyciła ją za rękę. Kobieta spojrzała na nią. W jej mokrych oczach było tyle bólu, tyle smutku. Dziewczynka uśmiechnęła się leciutko do Matki. Ona także to zrobiła. Ale te dwa uśmiechy były całkiem różne. Całkowicie.
Rozpadało się całkiem.

Niebo miało nienaturalny, zielono-szary kolor. W koło panował chaos. Co chwila coś trzaskało o ziemię, powodując wybuch. Ludzie biegali śpiesznie w tą i z powrotem. Ukrywali się za murami i wychylali za nie na chwilę, by znów się schować.
Dziecko przyglądało się przerażone na to co się działo. Okryte szarym mundurem przemykało między ludźmi. Hełm opadał mu na oczy. W rękach dzierżyło pistolet maszynowy MP-40. Samo nie wiedziało po co mu to. Wcisnęli mu to w ręce i kazali iść.
Młodzieniec rozglądał się szybko przerzucając oczyma. Znów ich zgubił. Strzały było słychać z każdej strony. Unikał zwinnie ich wszystkich.
Znalazł. Królik dzielnie osłaniał Brodatego Żołnierza. Dziecko podbiegło do nich szybciutko.
-Musimy się stąd wynosić!-krzynęło do przyjaciele, bo inaczej by go nie usłyszał.
Królik nie zareagował. Strzelał do wrogów.
-Prze pana, musimy się stąd wynosić!-Dziecko krzyknęło tym razem do Żołnierza. Ten machnął tylko ręką.
Nie słuchają mnie!-krzyczało w myślach. Nie miało zamiaru tutaj zostać. Nie chciało zabijać nikogo. Przecież Ludzie są dobrzy-powtarzało.
Coś trzasnęło o ziemię tuż koło nich. Dziecko osłoniło głowę rękami. Gdy unosiło oczy, dostrzegło. Obcy żołnierz strzelił do Brodatego. Ten otumaniony  przez wybuch nie zdążył uniknąć. Kula wbiła mu się w klatkę. Upadł. Młodzieniec podbiegł do niego. Miał przerażenie w oczach.
-Trafili go!-krzyknął do przyjaciela.
-Zabierzmy go stąd!-Królik pomógł mu podnieść Żołnierza.
Dziecko wzięło go na plecy i szybko ruszył w stronę namiotów. One gdzieś tu były-mówił  myślach do siebie.
Znalazło. Dziecko położyło Brodatego na stole. Podbiegły jakieś kobiety. Zaczęły rozbierać mężczyznę. Chciały mu pomóc. Ale było za późno. Żołnierz ścisnął dłoń Dziecka i spojrzał na nie przepraszająco.
-Wybacz-wyszeptał.
-Nie. Proszę, nie odchodź!-młodzieniec zaczął szlochać. Jednak nic to nie dało. Brodaty puścił jego dłoń. Umarł.
Dziecko nie wiedziało co zrobić. Zamknęło oczy.
-Niech nas stąd zabierze! Niech nas stąd zabierze!-powtarzało w kółko.-Dlaczego ona nic nie robi?!
-Ona Nas nie słyszy-Królik objął Dziecko.-Spokojnie już.
-On umarł! Dlaczego na to pozwoliła?!
-Ona o tym nie wie.
-Ale on się nami opiekował. Chronił nas. Teraz nie żyje! To nie ma sensu. Nigdy do niej nie dotrzemy. Nie damy rady...
Królik trzymał w objęciach Dziecko. Głaskał jego włosy i szeptał cicho dopóki nie zasnęło

1 komentarz:

  1. Twój styl pisania bardzo się zmienił od jakiegoś czasu. wzbudza we mnie niekiedy uczucia. Myślę, że to duży plus:)

    OdpowiedzUsuń