wtorek, 26 kwietnia 2011

Przyjacielu mój, czy to Ty?


Która to, piąta chyba. Dalej nudy, ale to się raczej nie zmieni do końca już.
Byłam w górach. Było cudnie. Trochu się strachu najadłam wczoraj bo w sumie trudnym szlakiem schodziłam. Nie bałam się tle o siebie co o Mamuśkę. Ale dałyśmy radę.
Odwiedziłam Artystkę. To było coś. Coraz lepiej mi idzie w pokonywaniu własnych lęków. Dziękuję.
To miłego czytanie~

Przyjacielu mój, czy to Ty? 

Przyjaciel to niemal najważniejsza osoba w życiu każdego człowieka. Dopóki nie poznajemy uczucia miłości, to przyjaźń jest najsilniejsza. Choć Ona i Miłość często walczą o pozycję najważniejszej. Tak już jest.
Potrzeba posiadania Przyjaciela jest w nas zasiana od urodzenia. Poszukiwania rozpoczynamy już w czas wczesnego dzieciństwa. Z początku najlepszym przyjacielem jest matka. Przy niej czujemy się bezpieczni. Później szukamy w swych rówieśnikach. Z czasem nasze pole poszukiwań się zwiększa.
Odnalezienie przyjaciela nie jest rzeczą prostą. Wiele razy popełniamy głupstwa. Wnioskujemy błędnie. A mimo to, nie poddajemy się. Wierzymy, że w końcu nam się uda.
Oczywistym jest, że w końcu nam się udaje. A wtedy nasze życie nabiera nowych wartości. Przecież nagle pojawia się osoba, na której nam zależy. Jest ona równie ważna jak rodzina. Nawet bywa, iż ważniejsza. Staje się częścią naszego życia. Chcemy by była szczęśliwa. A gdy jest smutna, chcemy być pierwsi jako wsparcie.
Dla przyjaciół jesteśmy zdolni do wszelakich poświęceń. Nawet robimy rzeczy, których nie lubimy. Ale przecież warto. Bo to nasz Przyjaciel.    

Dziewczynka siedziała na kamieniu pod murem szkoły. Słońce znajdowało się na samym środku nieboskłonu. Dzieciaki biegały po boisku i dokazywały. Ona siedziała i się przyglądała. Czekała na swą kumpelę. Coś jej nie było. Nie dobrze-pomyślała i wstała z miejsca.
Szła spokojnie przez boisko. Unikała spojrzeń kolegów. Nie żeby ich nie lubiła, bo było wręcz odwrotnie, ale nie miała na to ochoty. Pomimo rzekomego instynktu zapoznawczego, bała się ich. Ogólnie nie lubią się wychylać. Czasem tylko odstawała od swej reguły.
Dotarła do schodów prowadzących na salę gimnastyczną. To co zobaczyła niekoniecznie jej się podobało. Toczyła się tam wyraźnie zacięta kłótnia. Dziewczynka wiedziała, że one się nie lubią. Ale któż by pomyślał, iż dojdzie to czegoś takiego. Ktoś próbował je pogodzić, ale najwyraźniej mu to nie wychodziło.
Cóż mogła począć? Musiała stanąć w obronie swej przyjaciółki. Zbiegła ze schodków i podeszła do nich spokojnie. Cechowało ją to właśnie. Była opanowana.
Poprosiła ładnie by przestały i przez to w kłótnie wplątana została. Ale nie dała się stłamsić. Dobierała słowa uważnie. Czuła się tak mężnie. Jak rycerz, który staje w czyjejś obronie. Dziewczynka lubiła wcielać się w męskie postacie. Na bale zawsze przebierała się za męskie postacie. Superman, strażak- to tylko przykłady.
Trochę to trwało nim emocje opadły. Ale w końcu udało się położyć kres kłótni. Dziewczynka czuła się zwycięsko. Nie powiedziała nic, czego później musiała by żałować. Przytuliła swoją przyjaciółkę, uśmiechając się do niej delikatnie.
Rozległ się dzwonek. Trzeba było wracać. I przerwa przepadła...

Wiatr wpadał między liście, wprawiając je w lekki taniec. Słońce przebijało się przez zarośla i oświetlały leśną ścieżkę. Przy świeżej kępie traw stał piękny kremowy ogier. Lejce miał wolno puszczone. Stał sam, zatem gdzie jego jeździec?
W wysokich koronach drzew ukrywał się młodzieniec. Szczupły lecz dobrze zbudowany wspinał się po gałęziach na szczyt. Odziany w delikatny materiał barw żółtych i czerwonych. Opasany brązowym basem, przy którym dzierżył miecz.
Wreszcie dotarł dostatecznie wysoko, by zasiąść na gałęzi i widzieć okolice. Jego dziecięce oczy bacznie obserwowały widoki. Dla Dziecka to co widziało było niesamowicie pokrzepiające. Znów Tam się zmieniło. Dookoła rosło mnóstwo Lasów. Między nimi wzniesione zostały zamki i osadami u ich podnóża. Za Lasami rozpościerały się niebiesko-zielone elementy. Morza, Oceany i Jeziora. Dziecko lubiło je. Codziennie szukało nowych Rzek. Wchodziło w ich nurt i rozkoszowało się ich istnieniem.
Dziecko przymknęło oczęta. Wzięło głęboki wdech.
-Nic z tego. Dalej...-westchnęło cicho.-Ona nie słyszy...
Czuło się trochę niepocieszone tym faktem. Chciało pomóc Im się stąd wydostać. Ciągle Ich przybywało. Nowe postacie. Co prawda Stworzycielka przejawiała jakieś zainteresowanie. Ale tylko zmieniała czas, miejsce Tam. Nikogo jeszcze nie wypuściła. A przecież Dziecko dążyło do niej.
Jego oczęta przykuł mały element w dole. Pod domkami coś się działo. Młodzieniec zeskoczył z samej góry i wylądował tuż koło Konia. Wskoczył na niego i chwycił lejce.
-Gdzież znów on się podziewa?-szepnęło do siebie Dziecko.
Pędzili w stronę osady. Ktoś widocznie szykował się do walki. Dziecko momentalnie przyśpieszyło. On tam był. Zatrzymał się między dwójką walczących.
-Co ty znów wyprawiasz?
-Walczę-odparł Królik.
-Widzę. Ale po co ci to?
-Nie pozwolę, by ciebie obrażano.
-Daj spokój-młodzieniec spojrzał na niego znacząco. Miał rozcięte ramię.-Jesteś ranny.
-To nic. Dam radę.
-Masz przestać. Ja się tym zajmę.
-Ale ty przecież...Nie umiesz walczyć-Królik widocznie nie chciał zdradzić swego zaniepokojenia.
Dziecko nie tyle nie umiało walczyć, co nie lubiło. Zawsze chciało wierzyć, iż to da się rozwiązać w inny sposób. Przecież Ludzie są dobrzy Ale w tym momencie musiało bronić swego przyjaciela.
-Mam niby z tobą walczyć-zaśmiał się kpiąco Rycerz.
-Owszem-Dziecko odpięło miecz od pasa..-Ale możesz odejść i rozstaniemy się pogodzeni-wierzyło, że da się ominąć walkę.
-Nigdy! Możesz mi w końcu pokazać jaką to mocą dysponujesz.
Młodzieniec zacisnął usta.
-W takim razie nie mam wyjścia-zeskoczył z Konia.
Zaczęło walczyć. Dziecko analizowało każdy ruch wroga. Miało nad nim znaczną przewagę. Było zwinne i szybki, natomiast ruchy Rycerza były ciężkie i powolne. Młodzieniec unikał każdego jego uderzenia, sam natomiast starał się tylko go znokautować.
Rycerz nie mógł znieść, że taki szczyl uderza go ciągle, a sam nie dostał ani razu. W dodatku nawet miecza nie wyjął z pochwy.
-Nie będzie mnie taki młokos bezkarnie pokonywał!-krzyknął i zamachnął się.
Jednak Dziecko było szybsze. Uderzyło go łokciem w brzuch. Dokładnie wiedziało gdzie trzeba uderzyć, by Rycerz opadł na ziemię. I tak też się stało.
-Dlaczego?-mężczyzna zwijał się na ziemi.
-Ponieważ zraniłeś mojego przyjaciela.
-Sam chciał walczyć!-Rycerz złapał się za brzuch.
-Pewnie miał ku temu powody.
-Obrażał cię-Królik poszedł do nich.
-I tylko dlatego zaczęliście walczyć?-Dziecko było niezadowolone.
-Ależ nie! Chciałem by przeprosił. Rzucił się na mnie z mieczem.
-Czy tak było?-młodzieniec spojrzał srogo na Rycerza.
-Owszem. Nie będę przepraszał takich mięczaków. Ile już tak podróżujecie i nic z tego nie macie. Ona już Was stąd nie wypuści. Nawet ty nic tu nie wskórasz!-mężczyzna zaśmiał się ochryple.
Dziecko przygryzło wargę.
-Chodź-szepnęło do Królika i wskoczyło na swojego Konia.-Nie ma sensu z nim rozmawiać.

Wieczorem zatrzymali się przy leśnym źródle. Zdjęli Koniom siodła i uzdy. Nazbierali chrustu i rozpalili ognisko.
Dziecko oparło się o drzewo i wpatrywało w niebo.
-Chcesz coś do jedzenia?-spytał Królik
-Nie-opowiedziało cicho.
-Myślisz czy miał rację. Nie przejmuj się takimi Ludźmi.
-A jeśli on faktycznie miał rację?
-Poddasz się teraz?
Młodzieniec nic nie odrzekł.
Gwiazdy świeciły jasno, tak jak Księżyc. Był dziś w pełni. Rzucali swe światło na taflę wody tworząc niesamowitą rzecz. Dziecko spojrzało na swe odbicie w wodzie. Nie powinno mnie tu być. Powinienem być tam, gdzie Matka-pomyślało. Coś jednak mu mówiło, że wcale nie. To nie było jego przeznaczeniem.
-Nie-powiedziało cicho Dziecko i podeszło do ogniska.
-O co chodzi?-Królik spojrzał na niego zdziwiony.
-Spytałeś czy się poddam teraz. Otóż nie.
-I to mi się podoba-uśmiechnął się do przyjaciela.
Siedzieli tak w ciszy, aż ogień zgasł i położyli się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz