Pisane w częściach, zaczęte jakiś tydzień temu, może półtorej tygodnia.
Akapitów brak celowo (a może inaczej mówiąca - zdaję sobie sprawę z och braku).
Wszelka krytyka mile widziana.
O dziewczynie, która zdecydowała zrobić sobie przerwę.
Rzuciła kolorowe cienkopisy na stół, spojrzała zadowolona na
plik kartek. Białą powierzchnię pokrywały teraz kolorowe wzory, które przecięty
gap nazwałby po prostu ślaczkami. Pod nimi prostymi i kanciastymi było
wyjaśnione czego te wszystkie symbole dowodzą. Przejrzystość tych notatek była
zachwycająca, patrząc na dany podpunkt od razu można było stwierdzić o czym on
traktuje. Na tym jednak wszystko się kończyło, bo tak naprawdę całość była po
prostu zbieraniną trudno zrozumiałych zapisów. Dziewczyna nie odważyłaby się na
stwierdzenie, że je rozumie, raczej akceptowała ich niewątpliwą słuszność i
logiczny przekaz. Zadowolenie zastąpiła dobrze jej znana niepewność. Dziewczyna uniosła ręce do góry i wygięła się
w łuk, poczuła przy tym jak kręgi kolejno uświadamiają sobie, że zostały
stworzone do ruchu. Odsunęła się na krzesełku od stołu, przy którym spędziła
ostatnie dwie, może trzy godziny i wstała. Spojrzała tęsknie na okno, za którym
co prawda nie działo się zbyt wiele, ale istniał świat z wiosennymi promieniami
słońca i orzeźwiającym wiatrem. Myśląc o tym podjęła decyzję. Miała dość
siedzenia w zatęchłym pokoju, w którym od rana nie wydarzyło się nic więcej,
niż poranny rumor i jedzenie śniadania. Owinęła wokół szyi zielony szalik i
założyła trampki. Miała na sobie jeszcze szarą bluzę i ciemne jeansy. Nikt jej
nie zatrzymywał, bo też w pobliżu nie było osoby, która przejmowałaby się tym
co robiła ze sobą i swoim życiem, o ile nie wkraczało to na ich strefę. Zbiegła
po schodach, próbując narobić jak najmniej hałasu, bardzo nie lubiła, gdy jej
kroki odbijały się głośnym pogłosem po całym korytarzu. Przy kieszeni dźwięczał
jej łańcuch. Dziewczyna kiwnęła głową do wysokiego chłopaka, który gadał przez
telefon. Nie znali się, ale zawsze witali. Rzadko z nich tak naprawdę nie
wiedziało dlaczego, ale też nie zastanawiali się nad tym jakoś specjalnie
długo. Po prostu, któregoś dnia on przepuścił ją w drzwiach, ona podziękowała
mu uśmiechając się przy tym niemrawo i tyle. Nie było żadnego momentu, w którym
mogliby uzgodnić fakt, że nie będą obojętnie odwracać wzroku na swój widok.
Dziewczyna zawsze zastanawiała się z kim on tak rozmawia, bo niemal zawsze, gdy
go widziała, on akurat miał słuchawkę przy uchu i bardzo cicho prowadził
rozmowę. Zważywszy jednak na fakt, że się nie znali, nie miała ona nigdy
okazji, żeby go o to zapytać. Z pewnością mogłaby to zrobić, ale uznała, że w
pierwszej kolejności wolałaby poznać jego imię. Skoro jednak tego nie zrobiła,
nie miała zamiaru łamać ich cichej relacji tylko po to by poznać powody
niekończącej się rozmowy telefonicznej. Otworzyła metalowe drzwi barwy
przypalonej gliny. Uderzyła ją świeżość, której nie czuła od prawie dwóch dni.
Było to dla niej uczucie podobnego do pocałunku. Ekscytujące, z równoczesnym
dreszczem, który właśnie przeszedł po jej ciele, zaczynając od pięt kończąc na
nosie. Dziewczyna nie miała w życiu wielu okazji do całowania się z…
kimkolwiek. Sama nie potrafiła stwierdzić czy lubi to uczucie, choć z pewnością
mogłaby powiedzieć, że nie ku niemu zbyt wielu obiekcji. Może poza kilkoma
detalami, nad którymi na szczęście nie musiała się zbyt wiele zastanawiać.
Włożyła ręce do kieszeni i ruszyła w stronę Parku, który mieścił się
kilkanaście minut drogi od jej mieszkania. Nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę
w istocie jest odrobinę rozdrażniona. Zaczęła zastanawiać się nad tym uczuciem
i jego powodem. Skutki doskonale znała i miała nadzieję, że jej przejdzie zanim
dotrze do Parku. Nie chciała psuć sobie spaceru przez uczucie, którego źródła
nie potrafiła zlokalizować, bądź też nie miała ochoty tego czynić. Bała się, że
gdy jej świadomość usłyszy potwierdzenie podświadomych założeń, nie będzie w
stanie już nic z tym zrobić. Dziewczyna cechowała się dość buńczuczną, ale też
i uległą naturą. Już dawno uznała, że poddanie się jest o wiele prostsze niż
męcząca walka, która niekoniecznie musi przynieść jakieś zyski. I właśnie te
próbny przeciwstawnia się własnym założeniom tak ją irytowało. Nie, nie
próbowała walczyć. Tym razem chodziło o samo ślęczenie w pokoju, chociaż tak ją
ciągnęło do życia. Tyle rzeczy pragnęła zobaczyć i doświadczyć, rzeczy, które w
gruncie rzeczy były na wyciągnięcie jej ręki. I nikt nie zabraniał jej po nie
sięgnąć. Sama, dobrowolnie podjęła decyzję o tym, że pozostanie w niebycie, po
raz kolejny. Dopóki siedziała w pokoju, nie zastanawiała się nad tym, ale
świeże powietrze uświadomiło jej, że istnieje świat, który ona pragnie poznać.
Wbiła dłonie mocniej w głąb kieszeni i zmarszczyła nos. Nie podobało jej się
to. Chciała się zwyczajnie przejść po świeżym powietrzu (o ile to w mieście
można było tak nazwać), nie miała w planie rozmyślania nad swoją egzystencją i
postępowaniem. Miała na to wystarczająco czasu, siedząc na krześle. Po co
miałaby tracić te dodatkowe chwile wytchnienia na dręczenie samej siebie za
swoje własne przewinienia? O ileż bardziej wolałaby karcić się za to, że
zrobiła coś złego, niż za to, że nie zrobiła nic. Ta świadomość zawsze
wyprowadzała ją z równowagi. Wzięła więc głębszy wdech, czując przy tym
szczypanie w krtani. Uśmiechnęła się pod nosem. Czasami nie zwracała uwagi na
takie rzeczy. W gruncie rzeczy, właściwiej byłoby powiedzieć, że od czasu do
czasu zdarzyło jej się pomyśleć o takich rzeczach i odczuć je w pełni. Tak jak
teraz, gdy wszystkie swoje myśli skupiła na własnych drogach oddechowych i
powietrzu. Czuła jak wiatr szczypie jej policzki i wiedziała, że są już one
lekko zaczerwienione. I to w ten sposób, który większość mianuje jako uroczy
bądź słodki. Podobnie rumienią się zawstydzeni ludzie, ale ona nie wiedziała
czy tak jest naprawdę, tylko słyszała to stwierdzenie sporą ilość razy. Gdyby
była nieśmiała mógłby się na takie słowa zaczerwienić jeszcze bardziej i nikt
by tego nie zauważył, ale ona nie była nieśmiała i czerwieniła się tylko,gdy
się zdenerwowała lub za bardzo upiła, albo tak jak teraz od mrozu. Jeśli było
naprawdę zimno to miała zaczerwienione również knykcie i uszy. Dziewczyna
wzięła kolejny raz głęboki wdech, a w raz z nim uraczyła się aromatem dymu.
Przymróżyła lekko oczy i wzięła następny wdech. Do jej nozdrzy wdzierał się
zapach tytoniu, który prawdopodobnie miał imitować woń wiśni. Uśmiechnęła się
pod nosem. Ludzie dawali się nabierać na takie rzeczy cały czas, a i ona nie
była lepsza. Rozejrzała się w poszukiwaniu źródła zapachu. Pod bramą Parku
stała kobieta, trzymając za rękę dziecko, które widocznie bardzo chciało już
się znaleźć na placu zabaw, który mieścił się pomiędzy drzewami. Niestety młody
człowiek musiał poczekać, aż jego opiekunka, bo na jego matkę nie wyglądała,
wypali do końca papierosa. Kobieta była przynajmniej ze sobą na tyle szczera,
że paliła aromatyzowany tytoń a nie elektorniczne olejki. Dziewczyna minęła
ich, jeszcze raz przy okazji głębiej się zaciągnając. Sama do niedawna trwała w
tym złudnym przekonaniu, że tytoń smakowy jest mniej szkodliwy, aniżeli czysty.
Paliła tylko własnoręcznie skręcone fajki i wyłącznie z tytoniem owocowym. Była
święcie przekonana, że to czyni ją mniej szkodliwą dla środowiskowa. Nie
wspominając o tym, że tylko taki tytoń jej smakował i miał jakikolwiek wpływ na
jej psychikę. Odrobinę ją rozluźniał, bo w końcu miał to robić. W pewnym
momencie jednak stwierdziła, że to bezcelowy zabieg, bo musiałaby się w ten
sposób narkotyzować niemal cały czas. Po kilku miesiącach jęczenia i marudzenia
udało jej się całkowicie rzucić palenie. Nie potrafiła jednak oprzeć się takim
okazjom,gdy to ktoś palił a ona mogła po prostu powdychać to co zostało. Co
prawdo nie równało się to jakby sama zaciągnęła się tym dymem bezpośrednio
przez filtr, ale w gruncie rzeczy ją to cieszyło. Dzięki temu nie ciągnęło jej
do tego,mogła spokojnie przejść obok palacza, bez chęci rzucenia się na niego,
by odebrać mu papierosa. Dziewczyna weszła do Parku, co równało się niemal
przejściu przez magiczną bramę, ponieważ momentalnie poczuła jak jej barki się
prostują a ciało staje się lżejsze. Wyprostowała się, niemal odchyliła lekko do
tyłu. Uśmiechnęła się do samej siebie czując radosną atmosferę, która panowała
dookoła niej. Momentalnie zapomniała o swoim zirytowaniu i o zajęciach, które
nadal na nią czekały. Wodziła wzrokiem po szarym chodniku.
Schodów było od groma. Przeciętnie ludziom nie chciało
wchodzić się po nich, bo na górze nie było nic ciekawszego niż na dole. Może
poza zyskaniem innej perspektywy na otoczenie. Tylko, że to większości nie
przekonywało do podjęcia trudu. Dziewczyna jednak miała na to inny pogląd.
Lubiła wysiłek, który mógł jej przynieść korzyści, nawet tylko te dotyczące
samopoczucia a zmiana perspektywy była czymś co starała się uzyskać niemal w
każdej chwili życia. Przeszkadzały jej ramy w jej umyśle, w które została
włożona przez te wszystkie lata edukacji i społeczne media. Za każdym razem
szukała pęknięcia, przez które mogłaby się wydostać na inne horyzonty niż te,
które dostrzegał każdy. Inne, niż oczywistości. Dlatego bez chwili wahania czy
głębszego zastanowienia zaczęła wchodzić po schodach. I chociaż codziennie
wdrapywała się na trzecie piętro do swojego mieszkania, to już po kilku
chwilach czuła jak łapie ją zadyszka. Wędrówka nie była wysoka, ale za to
długa, a ona chciała jak najszybciej znaleźć się na samej górze. Próbowała
oddychać równomiernie, tak jak ją uczono w dzieciństwie, gdy chciała zostać
maratończykiem, ale jej to nie wychodziło, jak zresztą zawsze. Nigdy nie
nauczyła się małego triku, który wyzwoliłby ją od uczucia duszenia się. Już wtedy powinna przewidzieć, że w życiu nie
będzie podążała za prostymi sposobami . Dzieci jednak nie myślą o tym, jak będą
żyły w przyszłości, a nawet jeśli to bardziej wyobrażają sobie sielankowe
krajobrazy, lody i dużo szczęścia, aniżeli haczyki do pokonania codzienności.
Gdyby się nad tym zastanawiały, to ta dziewczyna już wtedy obmyśliłaby plan na
swoje życie, zaczęła wymyślać czego pragnie i jak ma to osiągnąć. Popytałaby
wszystkich, którzy kochają prostotę, jak ma rozwiązać połowę swoich problemów w
sposób nie koniecznie najbardziej skomplikowany. Dzieci jednak się nad tym nie
zastanawiają, ona się nad tym nie zastanawiała, zawsze brnęła przeciwnie niż
należało, więc musiała sobie z tym radzić. Wspinała się na miejsca, w których
nie czekało ją nic poza zmianą perspektywy. Dotarła w końcu do końca schodów.
Złapała się barierki i schyliła głowę w kierunku ziemi. Tego też nauczono jej w
dzieciństwie. Sama nie wiedziała w jaki sposób ma to pomóc, ale wiedziała, że
lepsze to niż siadanie na ziemi, wtedy z pewnością nabawiłaby się zakwasów.
Stała tak chwilę, póki nie odzyskała tchu, przynajmniej po części. Wtedy
podeszła do barierki, która wieńczyła betonową platformę i oparła się o nią.
Przed dziewczyną , w dole, rozpościerał się Park, budynki, czarne ulice i małe
samochodziki, które z jej punktu widzenia wyglądały jak resoraki, którymi
bawiła się w dzieciństwie. Lubiła ten widok. Nie było w nim nic nadzwyczajnego,
ale przypominał jej o tym, że na wszystko można spojrzeć inaczej. Czuła się
lepsza, stojąc ponad wszystkim. To miejsce uświadamiało jej, że zawsze może
spaść i później się podnieść. Poza tym, z tej platformy idealnie można było
przyjrzeć się miastu. Jego tętnu, życiu. Nie było lepszego miejsca, z którego można
by było ujrzeć całość jako jedność. To był mechanizm, dobrze pracujący
organizm. Porównywanie społeczeństwa i miasta do czegoś żyjącego było klasyczną
metodą, nauczono jej tego w szkole, więc tak właśnie o tym myślała. Gdy stała
tak przy barierce i spoglądała w dół rozmyślała o tym, że cudownie by było mieć
skrzydła. Wbrew założeniu ogółu, kiedy o tym wspominała, nie po to by móc
wznieść się jeszcze wyżej, ale by móc skoczyć w dół bez obaw o życie.
Dziewczyna nigdy nie miała wygórowanych oczekiwań wobec samej siebie, a myśl o
lataniu była przerażająca. Musiała kilka razy lecieć samolotem i za każdym
razem przypłaciła to godzinnymi stresami. Zdecydowanie wolała, gdy jej nogi
były na ziemi albo chociaż w jej pobliżu. Tak by mogła w każdej chwili sprawdzić
czy za chwilę będzie w stanie wykonać kolejny krok. Samoloty były jej zmorą.
Prędzej decydowała się na promy i statki, bo w wodzie też mogła mieć kontrolę,
nawet jeśli tylko urojoną, nad tym co się z nią za chwilę stanie. W powietrzu
to ktoś podejmował o tym decyzje. I nikt nie zdołał jej przekonać, że samoloty
mają najmniejszy procent wypadków wśród wszelakich form transportu. Nie i już.
Ona preferowała własne nogi. Skrzydła nie były jej potrzebne do tego co innym.
Najchętniej, gdyby je miała, opatuliłaby się nimi szczelnie w przekonaniu, że
miękkie pióra ochronią ją przed wszelkim złem. Wiedziała, że to naiwne, ale
naiwność była kolejną cechą, którą wpoiło jej życie. Chciała wierzyć, że ludzie
są kimś godnym zaufania, że świat nie rozpadnie się na biliony skrawków, że
życie jest piękne i warto podziwiać wszystko co ją otaczało. I pragnęła skoczyć w dół, odbić się od
barierki i… wylądować na dole bezpiecznie, a po drodze odkryć coś nowego.
Niestety wiedziała, że gdyby to zrobiła, z pewnością nie skończyłoby się to
niczym przyjemnym, o ile w ogóle wiedziałaby o końcu. Związku z tym stała tam i
pozwalało sobą targać różnym pragnieniom podobnym do tego.
W końcu znalazła wolną ławkę. Nie spodziewała się, że to
może być takie trudne. W Parku bywała zazwyczaj o takich porach, kiedy
większość decydowała się na powrót do domu. Z różnych powodów, bardziej lub
mniej błahych. Ona wszystkie je rozumiała, ale nie musiała o nich myśleć,
ponieważ dotyczyły one innych a nie jej. Starała się myśleć tylko o swoich, co
nie zawsze jej się udawało, na szczęście innych i jej zgubę. Setki razy
słyszała, że to epoka egoistów i jeżeli poda ludziom dłoń, oni wezmą całe ramię
albo i więcej. Starała się w to nie wierzyć, ale prawdą było, że jeżeli myślała
o sprawach innych i poświęcała im czas, to prawie nigdy nie miała go już na
swoje sprawy. Właśnie dlatego próbowała myśleć tylko o swoich sprawach. Usiadła przy brzegu, opierając się całą
powierzchnią pleców. Wiedziała, że w takich okolicznościach ktoś może się do
niej przyłączyć, ale była zbyt uprzejma by „rozwalać się” na całej ławce.
Ludzie i tak byli zbyt zafrasowani sobą, by dostrzec, że jest obok niej
dostatecznie dużo miejsca dla dwóch czy nawet trzech osób. Dziewczyna zaczęła
stukać palcami o udo w jakiś wymyślony przez siebie rytm. Zawsze tak robiła,
gdy nie wiedziała co ma zrobić z rękoma. Prawie nigdy nie wiedziała co z nimi
począć. Być może zostałaby kompozytorem, gdyby chociaż trochę się na tym znała.
O muzyce jednak nie miała bladego pojęcia, ponad to, że coś brzmiało albo nie.
Jej wystukiwania nie miały nic wspólnego z pragnieniem sławy czy zostanie
znanym twórcą. Dziewczyna wolała życie na uboczu, chciała pozostać
niezauważona, na tyle, na ile nie przeszkadzało to w jej codziennym
egzystowaniu. Zabierała głos, gdy było to konieczne, resztę czasu poświęcała na
własne, przyziemne sprawy. Na placyku pojawiła się grupka dzieci, które kopały
do siebie piłkę. Dziewczyna nie podejrzewała, że takie rzeczy mają jeszcze
miejsce. Całe jej kuzynostwo od dawna porzuciło życie „na zewnątrz” na rzecz
komputerów i tabletów. I zawsze, gdy pytała któreś z nich o to czym się
zajmuje, słyszała „a nic takiego”. I tyle. Dzieci nie robiły nic, tylko „nic
takiego”. Ona też to czyniła, ale nie siedząc przed komputerem, który uważała
za zbyt czasochłonny i kłamliwy. Obserwowała jak dzieciaki podają sobie
nadmuchany balon w skórze i przypomniała sobie, jak wraz z sąsiadami kopali
piłę wszędzie gdzie się tylko dało. Mieli taki okres w życiu, kilka miesięcy,
że bez piłki się nigdzie nie ruszali. Nawet w drodze do szkoły mieli ją ze
sobą, ale wtedy któreś z nich musiało ją nieść pod pachą, bo rodzice
denerwowali się, że na pewno piła wypadnie na jezdnię i któreś z dzieci wpadnie
po samochód. Posłuszna dziatwa niosła piłkę, aż do zakrętu, gdzie rzucali ją na
chodnik i podawali sobie różnymi kopnięciami, dopóki nie dotarli do szkoły.
Wtedy znów któryś z dzieciaków był odpowiedzialny za to, żeby nikt tej piłki nie
podwędził. Po lekcjach chodzili na boisko, dopierali się w dwie grupy i grali
do upadłego. Czasami zdarzało się, że wracali do domu pod wieczór, bo dopiero
wtedy brakowało im ludzi do gry. Lubiła tamte lata, nie musiała martwić się
niczym, tylko zadrapanymi kolanami i odrobieniem lekcji. Była dzieckiem średnio
pilnym, więc po powrocie do domu tylko otwierała zeszyty, pisała kilka zdań lub
równań i dochodziła do wniosku, że tyle powinno wystarczyć. Nigdy nie brała dodatkowych zdań, nie zgłaszała
się na ochotnika, chyba, że mogła dzięki temu poznać coś nowego. Brała udziały
we wszystkich wyjazdach i pomagała organizować wydarzenia, ale na tym jej chęci
się kończyły. Nawet jeśli słyszała, że jest zdolna i powinna wziąć udział w
konkursie, nie decydowała się na to, z jednego prostego powodu – oznaczało to
dodatkową pracę, która niczego nie gwarantowała. Niczego, bo oceny ją nie
obchodziły. Były tylko zbiorem cyferek, które mniej lub bardziej zadowalały jej
rodziców i resztę familii. Na kolejnej ławce usiadła młoda para. Dziewczyna
tylko ukradkiem im się przyjrzała. Wysoki chłopak z przydługimi włosami,
średniego wzrostu partnerka o przekonującej aparycji. Nic interesującego, a
nawet jeśli, to nie z wierzchu, bo wyglądali jak setki innych par. On i ona
mieli na sobie ubrania z wielkiej sieci odzieżowej, H&M, być może jakieś
dodatki z New Yorker’a. On ułożone włosy przy pomocy żelu, ona makijaż i lakier
do włosów. Klasyczna para w parku.
Dziewczyna nie zaprzątała sobie nimi głowy, a przynajmniej próbowała. Po chwili
młoda para zaczęła głośno dyskutować. W końcu dyskusja zaczęła przeradzać się w
obwinianie. Sprzeczali się o klasyczną sprawę typu „dlaczego to zawsze ja muszę
myśleć o tym czego ty chcesz?”. Niektórzy uznaliby to za błahostkę, inni za
pogwałcenie praw partnera. Dla nich była to bardzo poważana sprawa i od razu
dało się zauważyć, iż nie próbują rozwiązać jej po raz pierwszy. Dziewczyna
starała się ignorować ich głosy, próbowała udawać, że wcale ich tam nie ma, ale
czuła jak puls jej przyśpiesza. To nie była jej sprawa. To przecież jej nie dotyczyło, ale już miała
kilkanaście gotowych zdań, które mogłaby bez problemu wtrącić do tej dyskusji.
Nie znała tych ludzi. Znów zaczęła się irytować a miała mieć taki piękny
spacer. Zerwała się z ławki. Para spojrzała na nią, a ona tylko uraczyła ich
spojrzeniem pełnym politowania. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę bramy.
Zacisnęła palce w pięści. Nadal słyszała ich kłótnię, bo nie była to już zwykła
utarczka dwójki ludzi, którzy mają różne poglądy na jedną sprawę. Zastanawiała
się jak to się skończy. Będą na siebie krzyczeć, aż ktoś zwróci im uwagę, czy
może dopóki się nie zmęczą. I co wtedy? Będą udawali, że nic się nie stało albo
każde pójdzie w swoją stronę. Reszta jest zależna od tysiąca czynników, których
dziewczyna nie znała. Nawet nie chciała znać. Skrzywiła się zniesmaczona. Nigdy
nie zrobiłaby takiej sceny w parku, ani żadnym innym publicznym miejscu. Takie
sprawy są osobiste i jak mawiano jej w dzieciństwie „nie wynosi się ich z domu”.
Może to trochę przestarzałe myślenie, ale ona się z tym zgadzała. Innych nie
obchodzą ich problemu. Jej to nie obchodziło, bo pragnęła tylko chwilę
posiedzieć na ławce, w spokoju. Niestety spokój został zniweczony, zatem i jej
pragnienia musiały ulec zmianie. W tej chwili była zła na ludzkość. Na głupotę
i egoizm. Wyszła z Parku. Szła szybciej niż wcześniej, więc już po kilku
chwilach znalazła się pod swoją klatką. Otworzyła drzwi i została szturchnięta
przez jakąś inną mieszkankę. Przeprosin nie usłyszała, to byłoby chyba zbyt
wiele jak na przeciętnego mieszkańca Ziemi. Ruszyła korytarzem, a później po schodach
na górę. Już nie troszczyła się o to, że robi hałas. Po wejściu do mieszkania
zdjęła buty i rzuciła je niedbale w kąt, chociaż wiedziała, że za chwilę
przyjdzie i postawi je równo na półce. Po wejściu do pokoju spojrzała na stół,
na którym leżały kartki i kolorowe cienkopisy. Ucieszyła się na ich widok i
niemal od razu wzięła się do przerwanej wcześniej pracy. I tak do kolejnego
momentu zwątpienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz